1. Co się działo w firmie po tym, jak pojawiły się pierwsze doniesienia o skandalu Cambridge Analytica?

To pytanie pod różnymi postaciami przewijało się przez dwa dni przesłuchań. Najbardziej wytrwale drążyła tę sprawę senator Kamala Harris z Kalifornii, pytając, czy w firmie miało miejsce spotkanie, na którym podjęto decyzję o tym, żeby nie informować 87 mln użytkowników dotkniętych skandalem. Zuckerberg odpowiedział, że takiej decyzji nie podjęto, ponieważ firma doszła do wniosku, że wystarczyło odciąć od Facebooka Aleksandra Kogana i jego aplikację, a także zażądać od Cambridge Analytiki usunięcia danych.

Reklama

Tak naprawdę w tym pytaniu chodzi o to, jak poważnie firma potraktowała tę sprawę, kiedy po raz pierwszy została ona opisana przez „The Guardian” w 2015 r. Jeśli bowiem pomimo skali problemu na ten temat nie dyskutowało najwyższe kierownictwo, to można firmie postawić zarzut, że nie potraktowała wycieku wystarczająco poważnie. Zarzut byłby tym poważniejszy, gdyby się okazało, że nie został o tym poinformowany Zuckerberg. Kłopotliwa dla firmy byłaby również odpowiedź na pytanie, kto konkretnie podjął decyzję o tym, żeby nie informować użytkowników o wycieku ich danych. Z powyższych względów na to pytanie nie usłyszeliśmy wyczerpującej odpowiedzi.

2. Dlaczego Facebook nie zrobił więcej w kwestii wycieku danych?

Jednym z najbardziej elektryzujących doniesień Christophera Wyliego w sprawie Cambridge Analytica był fakt, że kiedy w 2015 r. wyszło już na jaw, że z serwisu wyciekły dane milionów użytkowników, Facebook ograniczył się do wysłania jednego, ostro zredagowanego pisma i nie zrobił nic więcej. Pytany o to, a także o zabezpieczenia na przyszłość, Zuckerberg powtarzał jak mantrę, że teraz firma wie, że powinna była zrobić wówczas więcej oraz że już teraz robi więcej, a będzie robić jeszcze więcej.

Smutna prawda jest jednak taka, że kiedy raz porcja danych wydostanie się poza serwis, Facebook nie może zrobić nic. Wszak dane mogą zostać powielone w niezliczonej liczbie egzemplarzy, trafić na farmę serwerów w egzotycznym kraju lub zostać zapisane na schowanych pod ziemią dyskach twardych. Administratorzy serwisu nie mają narzędzi, żeby to sprawdzić, a już na pewno mogą wchodzić z własną kontrolą. Mogą jedynie smażyć ostre pisma i zgłosić kradzież danych u lokalnych władz. Postawienie sprawy w ten - tak naprawdę, jedyny uczciwy sposób - mogłoby jednak zdenerwować kilku polityków, a także ich wyborców, w związku z czym tego nie usłyszeliśmy.

3. Czy kontrola nad aplikacjami zewnętrznymi była wystarczająca?

Reklama

Zuckerberg wielokrotnie powtarzał, że w Facebooku dopuszczono zewnętrzne aplikacje, żeby uatrakcyjnić czas, jaki użytkownicy spędzają na serwisie (ktoś jeszcze pamięta „Farmville”?). To jest ta jaśniejsza strona narracji. Ciemniejsza - czyli na jakiej zasadzie właściwie dopuszczano te aplikacje do zaistnienia w serwisie - nie była już tak eksponowana. A jest ważna, bo to właśnie zewnętrzna aplikacja („To jest twoje cyfrowe życie” autorstwa Aleksandra Kogana) odpowiadała za zassanie danych 87 mln użytkowników, które następnie trafiły do Cambridge Analytiki.

Wczoraj podniósł ta kwestię m.in. Mike Doyle, kongresmen z Pensylwanii, który zarzucił Zuckerbergowi, że jego firmie bardziej zależało, żeby ściągnąć do siebie deweloperów, niż na ochronie prywatności. - Z całym szacunkiem, ale nie zgadzam się z takim opisem. Od lat oceniamy zewnętrzne aplikacje - odpierał ataki prezes.

Niemniej jednak senator Richard Blumenthal we wtorek przytoczył fragmenty umowy użytkownika feralnej aplikacji Kogana. Stoi w niej jak wół, że użytkownicy zgadzali się na sprzedaż danych, które jej udostępnili. - Znał Pan te zapisy? - zapytał polityk. - Wygląda na to, że powinniśmy byli wiedzieć, że ten deweloper zawarł w umowie zapisy sprzeczne z zasadami naszej platformy - przyznał Zuckerberg.

4. Co firma robi, żeby to się nie powtórzyło? Kiedy będą efekty?

Przez dwa dni na Kapitolu można było wielokrotnie usłyszeć, że Facebook podjął teraz drastyczne kroki i odciął od dostępu do zgromadzonych przez siebie danych wszystkie aplikacje zewnętrzne oraz że rozpocznie drobiazgowy proces kontroli tego, w jaki sposób wykorzystują one dane użytkowników oraz jaką treść mają ich warunki użytkowania.

Niepokojące jednak jest, że Zuckerberg nie był w stanie określić nawet liczby zewnętrznych aplikacji, które wziął teraz pod lupę portal. Trudno uwierzyć, że w ciągu dwóch tygodni przygotowań żaden z zewnętrznych konsultantów nie wpadł na pomysł, że takie pytanie może się pojawić ze strony polityków.

Co więcej, poza szafowaniem liczbami na temat tego, ile osób jest zaangażowanych w proces, prezes nie zdradził zbyt wiele na temat jego natury. Wiadomo tylko, że do wykonania jest gigantyczna praca, która zajmie długie miesiące. - A nie będzie to trwało latami? - spytała wczoraj jedna kongreswoman. - Mam nadzieję, że nie - powiedział prezes.

5. Czy Facebook śledzi, jakie strony przeglądam na komputerze?

Gdy pytanie to pojawiało się na Kapitolu przez ostatnie dwa dni, najczęściej padała odpowiedź, że „moi ludzie skontaktują się z Panem/Panią w tej sprawie już po przesłuchaniu” (jak w wymianie z senatorem Rogerem Wickerem z Mississippi). Co jest dziwne, biorąc pod uwagę, że serwis z wielką pompą ogłaszał uzupełnienie swoich możliwości kierowania reklam do grup docelowych właśnie o informacje na temat odwiedzanych stron.

Żeby nie było wątpliwości - Facebook nie włamuje się do historii wyszukiwania, lecz zbiera te dane z internetu - na przykład ze stron, na których umieszczone są guziki „Polub”. Serwis jest w stanie przyporządkować informacje o odwiedzinach z witryn do konkretnych użytkowników, stąd - po wieczornej sesji poświęconej poszukiwaniu spokojnego pensjonatu nad Bałtykiem - mogą nas następnego dnia na Facebooku zaskoczyć reklamy ośrodków znad polskiego morza (można to jednak wyłączyć w ustawieniach serwisu).

6. Czy Facebook śledzi osoby, które nie są użytkownikami portalu?

To kolejne pytanie, przed jasną odpowiedzią na które Zuckerberg się wymigiwał (a które jest związane z poprzednim, ponieważ mechanizm, który to umożliwia, jest taki sam). Oddajmy głos kongreswoman Kathy Castor z Florydy.

CASTOR: Śledzicie użytkowników Facebooka nawet kiedy wylogują się z platformy i aplikacji, a także gromadzicie osobiste dane osób, które nawet nie mają konta na Facebooku. Czy to prawda?
ZUCKERBERG: Pani kongresmen, uważam, że…
CASTOR: Tak czy nie?
ZUCKERBERG: Pani kongreswomen, nie jestem pewien - nie wydaje mi się, żeby to były rzeczy, które śledzimy.
CASTOR: Nie, gromadzicie je - już Pan potwierdził, że robicie to dla celów bezpieczeństwa, a także handlowych. A więc robicie to - poza Facebookiem. Kiedy ktoś wchodzi na stronę, na której widnieje wasz guzik „Polub” albo „Podziel się”, takie dane są zbierane przez Facebooka, prawda?
ZUCKERBERG: Pani kongreswomen…
CASTOR: Tak czy nie.
ZUCKERBERG: Zgadza się, że my - jesteśmy zdania, że aby pokazać, kto ze znajomych użytkowników polubił daną stronę…
CASTOR: Tak, a więc dla ludzi, którzy nawet nie mają Facebooka - nie wydaje mi się, żeby przeciętny Amerykanin naprawdę rozumiał to dzisiaj, coś tak fundamentalnego oraz że gromadzicie aktywność wszystkich w sieci.







Właściwie to szkoda, że politycy nie przycisnęli bardziej prezesa o tę kwestię (kongresmeni mieli po 4 minuty na swoje pytania i odpowiedzi). Być może jest to kwestia tego, że pracownicy ich biur nie wykonali przed przesłuchaniem odpowiedniego researchu. Na pewno wpadliby wtedy na artykuł z brytyjskiego „The Guardian” z lutego br., który informuje o wyroku belgijskiego sądu zakazującego Facebookowi śledzenia osób, które nie są użytkownikami serwisu oraz usunięcia wszystkich danych, które zostały na ich temat zgromadzone.

7. Kto właściwie jest właścicielem danych na Facebooku?

Także tutaj nie udało się uzyskać jasnej deklaracji. Zuckerberg przez 10 godzin przesłuchań stał na stanowisku, że dane należą do użytkowników, bo mogą oni nimi zarządzać, mogą je przeglądać, a nawet je skasować. Od jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie można się jednak wykręcać w zależności od tego, co rozumiemy przez „dane”.

Jeśli chodzi o nasze zdjęcia z wakacji - to są one najbardziej nasze i jeśli usuniemy konto, powinny one zniknąć z archiwów serwisu (co ciekawe jednak, Zuckerberg nie był w stanie określić dokładnie, jak szybko to się dzieje - co wydaje się dziwne, biorąc pod uwagę, że brał udział przy tworzeniu większości systemów).

Jeśli jednak chodzi o nasz profil reklamowy - naszą wirtualną reprezentację, którą Facebook tworzy na podstawie zdeponowanych przez nas na serwisie danych - nim już nie zarządzamy i nie zostaje on usunięty po likwidacji konta. Podobnie jest z danymi o odwiedzinach witryn - ponieważ nie są materiałami, jakie zostawiamy na portalu, nie pojawią się na przykład w pakiecie informacji, jaki Facebook przechowuje na nasz temat, a który niedługo każdy będzie mógł pobrać i przejrzeć.

8. Jakie właściwie informacje, ważne z punktu widzenia reklamodawców, przechowuje o nas Facebook?

To pytanie wydawałoby się proste, biorąc pod uwagę, że sprzedaż dokładnie zaadresowanych reklam to podstawa modelu biznesowego firmy. Tymczasem przy dwóch, różnych wymianach (z senator Deb Fischer z Nebraski we wtorek oraz z kongresmenem Benem Lujanem z Meksyku), Zuckerberg nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie w jednoznaczny sposób. Mogło być to efektem nieporozumienia - czasami politycy zadawali pytania w mętny sposób i używali nieostrych pojęć - ale generalnie stała za nimi prosta myśl: pod jakim kątem serwis analizuje swoich użytkowników?

Tak się składa, że dwa lata temu „The Washington Post” opublikował listę wszystkich 98 kategorii, do których należą m.in.: wiek, płeć, wykształcenie, posiadanie domu/mieszkania, powierzchnia nieruchomości, liczba osób w gospodarstwie domowym, bycie w związku, związek na odległość, niedawne zaręczyny, zbliżający się poród, bycie matką (z podziałem na typy matek: pani domu, trendy-mama itd.), miejsce pracy, posiadanie motocykla, posiadanie samochodu, marka pojazdu, preferencje telewizyjne, typy kupowanej odzieży, skłonność do alkoholu, odwiedzane rodzaje restauracji czy miejsc na wakacje.

9. Co jest ważniejsze - prywatność czy biznes?

Przed odpowiedzią na tak postawione pytanie Mark Zuckerberg kilkukrotnie uciekał. Zresztą nie mógł zachować się inaczej - cały model biznesowy serwisu opiera się na tym, że na podstawie osobistych informacji jest on w stanie zaoferować reklamodawcom możliwość bardzo precyzyjnego adresowania reklam. Jeśli prywatność miałaby naprawdę stać się ważniejsza niż biznes, mogłoby to zatrząść finansowymi fundamentami całego przedsięwzięcia (umówmy się, hosting tych wszystkich nieciekawych zdjęć z wakacji nie jest za darmo).

To dlatego - chociaż prezes nie ukrywał, że reklama jest tym, na czym Facebook zarabia - nie był w stanie zgodzić się z politykami, którzy postulowali zmianę filozofii serwisu: wprowadzenie reguły, zgodnie z którą ustawienia prywatności są domyślnie najbardziej restrykcyjne, a użytkownik może je zmiękczyć.

Co ciekawe, politycy nie wypytywali Zuckerberga szczególnie mocno o jego własne poglądy na prywatność. Byłoby to ciekawe chociażby z tego względu, że w początkowych latach działalności młody prezes często mówił o tym, że prywatność jak każda norma społeczna podlega modyfikacjom. Jego zdaniem na naszych oczach zachodzi transformacja w stronę większej otwartości, gdzie ludzie nie będą mieli takiej potrzeby ukrywania wszystkiego, a świat będzie bardziej „połączony”. Chociaż w przypadku prezesów i założycieli trudno czasami jest oddzielić prywatny pogląd od czegoś, co ma się przysłużyć firmie, to wydaje się, że gdzieś głęboko Zuckerberg wciąż tak uważa, chociaż w późniejszych wywiadach nieco zmiękczył swoje stanowisko.

10. Czy Facebook to monopolista?

- Jeśli kupię Forda, który będzie się psuł i nie będę go lubił, mogę kupić Chevroleta. Jeśli zdenerwuje mnie Facebook, to jaką mam alternatywę? - zapytał we wtorek senator Lindsay Graham z Karoliny Południowej. Był to oczywiście wstęp do pytania o ocenę pozycji rynkowej, jaką cieszy się Facebook. - Czy uważa Pan, że Facebook ma pozycję monopolisty? - dopytywał Graham. - Ja tak z pewnością tego nie odczuwam - odparł bez wahania Zuckerberg.

I znów, założyciel serwisu nie mógł udzielić szczerej odpowiedzi na to pytanie. Prawo antymonopolowe w USA ma bowiem długą tradycję i równie długa jest tradycja łamania za Atlantykiem kręgosłupa przedsiębiorstwom o monopolistycznej decyzji. Tak było w przypadku takich potentatów jak Standard Oil czy AT&T (chociaż nastawienie zmieniło się nieco w przypadku firm technologicznych - głośno swego czasu dyskutowano o podziale Microsoftu, ale firmie udało się tego uniknąć). Z tego względu w Waszyngtonie lepiej nie przyznawać się do pozycji monopolisty, bo mogłoby to spowodować natychmiastową falę żądań o właściwą regulację takiego biznesu.