Wysłannik radia France Inter do Brazylii Nathanael Charbonnier roztaczał w poniedziałek rano wizję rozpoczynającej się - jak to ujął - "populistycznej prezydentury" – "antyekologicznej, antyfeministycznej i rasistowskiej, która doprowadzić może szybko do dyktatury".

Reklama

Prezenter radia France Culture zastanawiał się w poniedziałek rano, czy jesteśmy "w punkcie kulminacyjnym populizmu".

Z kolei telewizja BFM, przywołując słowa prezydenta elekta, który zapowiadał wierność konstytucji i demokracji, zwraca uwagę na "silne instytucje demokratyczne" Brazylii – "prokuraturę, sądy i Kongres (dwuizbowy parlament)".

Niektóre artykuły i wypowiedzi we francuskich mediach ograniczają się do ataków i załamywania rąk, w innych autorzy starają się pokazać, że odwrócenie się społeczeństwa od dominującej ideologii liberalno-libertyńskiej, wynika z tego, że ogromne jego odłamy pozbawiła poczucia tożsamości i pozostawiła na marginesie rozwoju.

"Czy dobre stare demokracje są obecnie osaczone przez rosnącą falę populizmu?" – pytają w dzienniku "Le Parisien" Nicolas Berrod i Philippe Martinat. Wymieniają najpierw prezydenta USA Donalda Trumpa, następnie: "krwawego prezydenta Rodriga Dutertego na Filipinach, Nicolasa Maduro w Wenezueli, Władimira Putina w Rosji, Recepa Tayyipa Erdogana w Turcji, Viktora Orbana na Węgrzech, Andrzeja Dudę w Polsce, Adreja Babisza w Czechach, Włochów Matteo Salviniego i Luigiego Di Maio, nacjonalistę Narendrę Modiego w Indiach (...)".

Cytują "populistyczne" - jak to ujmują - słowa Trumpa, który powiedział, że ma "większy guzik atomowy" niż północnokoreański dyktator Kim Dzong Un. Przypominają jak Putin obiecał Czeczenom 19 lat temu, że "terrorystów topić będzie nawet w wychodku". Przytaczają też wypowiedź Bolsonaro, że "błędem dyktatury było torturowanie bez zabijania".

Reklama

Dziennikarze "Le Parisien" podsumowują te cytaty stwierdzeniem, że "mieszając prowokację z brakiem poszanowania dla konwenansów, populistyczne wypowiedzi celują w emocje, a nie w rozsądek".

Autorzy artykułu przyznają, że tak często używany termin "populizm" wymyka się definicji, gdyż kryją się za nim bardzo różne sytuacje i idee. "Światowa fala populizmu to nie jest jednorodne tsunami, ale szkody spowoduje i tak kolosalne" - ostrzegają. I przypominają tym, którzy zwycięstwo populizmu "uważają za niemożliwe we Francji", że "Jean-Luc Melenchon (uznany za populistę skrajnie lewicowego) i Marine Le Pen (uznawana za populistkę skrajnie prawicową), odegrali pierwszoplanowe role w zeszłorocznych wyborach prezydenckich".

Redaktor naczelny "Liberation" Laurent Joffrin tłumaczy, że "populizm nie przestaje zdobywać nowych obszarów, ale nie odnajdziemy w nim śladów szczerej dyktatury". Zdaniem komentatora polega on na stopniowym rozmontowywaniu "państwa prawa w imię narodu".

A to, co łączy populistów z różnych stron, to "wszędzie te same tematy, te same uproszczenia, te same agresywne slogany" - wskazuje Joffrin. I jako przykład tzw. demokratury, połączenia demokracji i dyktatury, podaje Turcję "pod jarzmem sułtana Erdogana". W artykule napisanym jeszcze przed wygraną Bolsonaro publicysta wskazuje również "na zwycięstwa partii reakcyjnych we Włoszech, na Węgrzech, na Filipinach oraz w Brazylii, dostosowujących się do formalnych wymogów demokracji".

Lewicowy komentator przyznaje jednak, że "liberalna wersja globalizacji zagraża zdobyczom pracowniczym, potęguje różnice dochodów, podminowuje ochronę pracowników i pozbawia przyszłości tych, którzy nie są uprzywilejowani". "Liberalizm bez hamulców to rozsadnik nacjonalizmu" - ocenia.

Cytowany przez konserwatywny dziennik "Le Figaro" profesor ekonomii Jacques Sapir twierdzi, że to, co określa się jako populizm, wynika "z powrotu narodów" jako podmiotu politycznego, "z końca hegemonii amerykańskiej" i z tego, że "świat stał się wielobiegunowy". Tłumaczy on, że "nikt nie zamierza wracać do autarkii, ale nikt nie chce też znosić norm i reguł narzucanych z zagranicy". "Globalizacja umiera, miejmy nadzieję, że nastąpi teraz powrót do różnych form współpracy międzypaństwowej" – podsumowuje Sapir.