Po stracie rodziny Ilia Galperin, bo tak naprawdę nazywa się autor książki, ukrywał się przez dziewięć miesięcy w lesie. 12 lipca 1942 r. został przypadkowo nakryty i przekazany podległym niemieckiemu dowództwu łotewskim żołnierzom. Miał zostać rozstrzelany. Podjął dramatyczną próbę walki o życie. Podbiegł do esesmanów z plutonu egzekucyjnego i poprosił ich o kromkę chleba. Jeden z nich rozbawiony zachowaniem dziecka wyciągnął go z szeregu i posłał do łaźni. Kiedy zobaczył Kurzema nago, okazało się, że chłopiec jest obrzezany. Mimo jasnych włosów i aryjskiego typu urody był Żydem. "Nigdy się nie dowiem, dlaczego mnie uratował" - wspomina Kurzem. "Zagroził mi jednak, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. W przeciwnym razie nam obu groziła śmierć" - tłumaczy.

Reklama

Chłopiec stał się maskotką sformowanej przez Niemców dywizji grenadierów pancernych Waffen SS na terenie zajętej przez nich Łotwy. Uszyto mu na miarę mundur. Uzbrojono go w mały pistolet walther. Był pokazywany przez hitlerowską propagandę na filmach i w gazetach jako "najmłodszy nazista Trzeciej Rzeszy". Filmowano go, jak dowodzi niemieckimi dziećmi. W końcu jego jednostka trafiła na front wschodni.

Tam Kurzem był świadkiem bestialstwa i masowych mordów, również ludności żydowskiej. "Nie mogłem znieść brutalności żołnierzy i okrucieństwa. Nie przeczę jednak, że jako mały chłopiec chciałem być w centrum uwagi. Robiłem to, żeby przeżyć. Żeby ich zadowolić. Cały czas żyłem jednak w strachu, że odkryją moją tożsamość i mnie zabiją" - wyznaje autor "The Mascot". W 1944 r., kiedy losy wojny zaczęły zmieniać bieg, standartenführer SS Karlis Lobe dowodzący jednostką, w której "służył" Kurzem, oddał go pod opiekę pewnej łotewskiej rodziny. Tam, z dala od wojennej zawieruchy, chłopiec doczekał końca wojny.

W 1949 r. w wieku 15 lat wyemigrował do Melbourne w Australii, gdzie osiadł i założył rodzinę. Nie powiedział krewnym, co naprawdę działo się z nim podczas wojny. Tajemnicę skrywał do 1997 r. Wówczas to postanowił opowiedzieć o swojej przeszłości synowi Markowi. To on poradził mu, aby opisał swoje wspomnienia. Wspólnie odwiedzili rodzinną wioskę. W swoim dawnym domu Alex Kurzem znalazł zdjęcie rodziców. Stanął przy drzewie, z którego widział śmierć matki i rodzeństwa.

Reklama

"Wreszcie po tak długim czasie mogłem położyć różę na grobie mamy" - mówi, uśmiechając się na to wspomnienie. "Ale kiedy stanąłem w miejscu, z którego widziałem jej śmierć, znów musiałem wepchnąć sobie do ust pięść, żeby nie krzyczeć" - dodaje.

Kurzem złożył też zeznania przez Komisją do spraw Holokaustu. Zanegowała ona jednak jego świadectwo, twierdząc, że nie można odnaleźć śladów masakry w jego rodzinnej wiosce. Mało tego, oskarżono go również o to, że był kolaborantem, współwinnym zbrodni wojennych standartenführera SS Karlisa Lobego. "To był koszmar. W tamtych strasznych latach wojny nie mogłem nikomu ufać. Musiałem skrywać tak wiele, że kłamstwo stało się dla mnie sposobem na życie. A kiedy w końcu powiedziałem prawdę, moi rodacy nie uwierzyli mi. Byłem załamany" - pisze mężczyzna we wstępie do swojej książki.