"Ludzkie zoo" działa w mieście Sattahip, sto kilometrów od Bangkoku. Wszystko jest legalne, bo władze Tajlandii zgodziły się na sprzedaż biletów do "parku rozrywki" - podaje serwis "M&C".

Reklama

Kobiety, które w swojej ojczyźnie nazywane są Padung, same określają się mianem Kayan. Każda z nich nosi na szyi dziesiątki metalowych obręczy. Taka biżuteria może ważyć nawet dziesięć kilogramów. W miarę upływu lat zmienia się ich układ kostny - obniżają się obojczyki, a szyja się wydłuża, upodabniając kobiety do żyraf.

Władze miasta Sattahip postanowiły na nich zarobić. Miejscowi, którzy chcą zobaczyć Kayan, muszą zapłacić równowartość 80 centów. Bilety dla zagranicznych turystów są już dziesięć razy droższe.

Interes kwitnie, a władze spokojnie odpowiadają na zarzuty obrońców praw człowieka. "One mieszkają tam dobrowolnie. To lepiej, niż gdyby żyły w swoich wioskach i głodowały" - tłumaczą.

Tysiące Kayan i ich rodzin żyje na granicy tajlandzko-birmańskiej. To uciekinierzy z Birmy targanej wojną i głodem.