Według wyliczeń Organizacji Narodów Zjednoczonych w pierwszej połowie roku na skutek zamknięć szkół spowodowanych pandemią koronawirusa w domach zostało 1,5 mld dzieci na całym świecie. To sytuacja bez precedensu w historii i nie do utrzymania na dłuższą metę. Eksperci alarmowali, że pozbawienie najmłodszych otoczenia edukacyjnego wpłynie na wyniki nauczania, kompetencje społeczne, pogłębi nierówności, a nawet może stanowić dla nich zagrożenie (nie wspominając o trudnościach dla rodziców chociażby w powrocie do pracy, co ma przełożenie na gospodarkę).
Stało się więc jasne, że szkoły prędzej czy później należy otworzyć. Władze na całym świecie stanęły przed dylematem, jak zrobić to w bezpieczny sposób. DGP przeanalizował, na jakich zasadach będzie funkcjonować edukacja w innych krajach w warunkach pandemii. Spośród różnych strategii wyłania się jeden, wspólny element: zajęcia w szkołach będą odbywały się z poszanowaniem zasad dystansowania społecznego.
Doskonałym przykładem jest Dania, gdzie placówki edukacyjne zaczęto otwierać już w połowie kwietnia. Liczbę kontaktów między dziećmi ograniczono w dwojaki sposób. Po pierwsze biurka w klasach zostały rozstawione, a dzieci pouczano, aby pilnowały odstępów między sobą (dodatkowo, jeśli istniała taka możliwość, zajęcia odbywały się na zewnątrz). Po drugie uczniowie zostali podzieleni na maksymalnie 12-osobowe grupy, które nie miały kontaktu z innymi grupami (np. na przerwach). W ten sposób duńskie władze zapewniły sobie łatwy środek kontroli nad ogniskami koronawirusa w szkołach.
Od sierpnia zasady te ulegną lekkim zmianom. Nie trzeba będzie pilnować dystansu między uczniami w obrębie jednej grupy, jeśli wymagać tego będzie dana aktywność na lekcji. Grupy też będą mogły liczyć więcej osób (nawet 30), ale wciąż mają spędzać czas tylko w swoim gronie (w miarę możliwości w tej samej klasie; w ten sposób od momentu otworzenia szkół działa to w Finlandii). Zniesiony zostanie również obowiązek mycia rąk co dwie godziny, chociaż nauczyciele mają pilnować, aby dzieci robiły to np. przed jedzeniem czy po powrocie z boiska. Utrzymane zostaje zalecenie, aby rodzice odprowadzali dzieci do szkół o różnych godzinach, żeby uniknąć porannego i popołudniowego szczytu. Dorośli wciąż nie będą też mieli wstępu na teren placówek.
Reklama
Podobne środki bezpieczeństwa chce wprowadzić rząd Włoch, gdzie szkoły są zamknięte od 4 marca. Pełna lista ma być znana w drugiej połowie sierpnia, kiedy prace zakończy specjalna komisja. Wstępny projekt został już zresztą odrzucony przez nauczycieli obawiających się, że nowe wymogi nakładają na nich zbyt dużo obowiązków (premier Giuseppe Conte obiecał w związku z tym dodatkowe finansowanie). Wiadomo jednak, że minister edukacji Lucia Azzolina chciałaby, aby dla utrzymania dystansu uczniów możliwie często wyprowadzać poza teren szkół, na przykład do placówek kultury.
Francuzi też przygotowują się do powrotu do szkół – ale z wahaniem. Choć od 22 czerwca zarządzono obligatoryjny powrót do ławek, to ministerstwo edukacji wyraźnie podkreśla, że to, jak będzie wyglądała nauka od września, zależy od sytuacji epidemicznej.
Wcześniej, bo od połowy maja, powrót był dobrowolny i uzależniony od miejsca zamieszkania (otwierano placówki przede wszystkim w zielonych strefach - czyli takich, w których jest mniej zakażonych). Jednak pierwsze doświadczenia były trudne. Otwarcie się opóźniało - początkowo nawet 70 placówek, które miały przyjmować najmłodszych uczniów, wstrzymało się z powodów epidemicznych. Już kilka tygodni po otwarciu szkoły były zamykane. M.in. po wykryciu wirusa u dwóch nauczycieli w jednym z departamentów zamknięto 25 szkół. Po obowiązkowym powrocie pod koniec czerwca szkoły też były zamykane po wykryciu wirusa. Z powodów epidemicznych odwołano także pisemne matury.
Ostateczny plan działania szkół jesienią ma być przedstawiony pod koniec sierpnia. Ale francuski minister edukacji już teraz wskazuje, że choć założenie jest takie, żeby dzieci wróciły do tradycyjnej szkoły, to brane pod uwagę są i inne możliwości. Na pewno mowa o większych obostrzeniach sanitarnych. Ale na stole jest też scenariusz dopuszczający zamknięcie szkół i przejście na nauczanie zdalne. M.in. planowane jest wprowadzenie dodatkowych środków na zakup sprzętu komputerowego dla uczniów. Kłopotem są pogłębiające się nierówności - ministerstwo edukacji szacowało, że ok. 4 proc. z 12 mln francuskich uczniów wypadło z edukacji. Jednym z pomysłów jest zwiększenie liczby dodatkowych, indywidualnych lekcji wyrównawczych dla najbardziej potrzebujących, przede wszystkim z francuskiego i matematyki.
Również w Czechach, które otworzyły szkoły dla uczniów niektórych klas, początkowo przede wszystkim ostatnich podstawówki i liceum, nie ma jednoznacznych informacji, jak będzie to wyglądało w przyszłym roku. Wiosną w szkołach uczniowie mieli nosić maski, wymagana była regularna dezynfekcja sal, a także 15-osobowe klasy, których uczniowie mieli nie spotykać się z kolegami z innych. Wyzwaniem było również oddzielenie nauczycieli – tak aby uczyli tylko w jednej grupie. Wczoraj czeski dziennik „Lidove Noviny” podawał, że nauczyciele boją się powrotu wiosennego chaosu i żądają jasnych wytycznych. Ministerstwo edukacji mówi, że na to jest jeszcze za wcześnie. Ale szef czeskiego resortu zdrowia przekonuje, że nie chce wyłączania regionów, woli punktowe zamknięcia, czyli wysyłanie dzieci na edukację domową z tych placówek, w których pojawiłby się wirus.
O potrzebie środków dystansowania społecznego przekonuje zwłaszcza przykład Izraela, gdzie zaniedbano ich przestrzegania w szkołach po ich otwarciu 17 maja. W efekcie uczniowie wrócili do placówek, jak gdyby nic się nie stało, a klasy wciąż miały po 30–40 osób (rząd był jednak przekonany, że koronawirusa w kraju udało się pokonać, bo liczba nowych przypadków spadła do kilkunastu dziennie). Na skutki nie trzeba było długo czekać: Izrael boryka się z drugą falą zakażeń, a eksperci nie mają wątpliwości, że walnie przyczyniły się do tego szkoły. W połowie lipca infekcji doliczono się u 2 tys. uczniów i nauczycieli, a prawie 30 tys. wysłano na kwarantannę. Jednocześnie zam knięto prawie 400 z 5 tys. placówek edukacyjnych.
Badania wskazują, że dzieci i młodzież nie przenoszą wirusa tak efektywnie jak dorośli. To jeden z powodów, dla których m.in. Belgowie nie ograniczą liczebności klas. Władze w Brukseli liczą się jednak z tym, że na jesieni może pojawić się druga fala zakażeń – wówczas planują posłać z powrotem do domu najstarsze dzieci. W Holandii z kolei uczniowie nie muszą utrzymywać dystansu wobec siebie, chociaż będzie on już wymagany w kontaktach z nauczycielami. Dodatkowo różne kraje w różny sposób podchodzą do kwestii maseczek: te są obowiązkowe w Chinach, Japonii i Wietnamie, ale w Europie już nie (uczniowie w Niemczech noszą je na korytarzu, ale mogą zdjąć po zajęciu miejsca przy swojej ławce).