Ostateczne negocjacje na temat brexitu mają rozpocząć się jutro, ale premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson już w niedzielę kolejny raz powiedział, by biznes – podobnie jak całe społeczeństwo – przygotowywał się do wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE bez umowy wraz z końcem roku. Choć Londyn zapewnia, że nie będzie przedłużania okresu przejściowego, czas działa na jego niekorzyść.
– To prawie pewne, że umowa nie wejdzie w życie od przyszłego roku. Negocjacje utkwiły w martwym punkcie. Wciąż nie wiadomo nawet, czy brexit miałby przyjąć postać jednej wielkiej umowy, czy zostałby zawarty na podstawie wielu porozumień sektorowych. Oprócz kwestii handlowych wciąż nieuregulowane są licencje transportowe czy przeloty. COVID-19 nie sprzyja podejmowaniu decyzji, na których stracą wszyscy, ale jednocześnie nie można niczego wykluczyć, po obu stronach widać zmęczenie przedłużającym się patem – ocenia dr Łukasz Ambroziak, ekspert ds. handlu zagranicznego w Polskim Instytucie Ekonomicznym.
Jak wskazuje badanie EY, przygotowana do brexitu jest jedynie jedna na osiem brytyjskich firm. Z kolei według danych Brytyjskich Izb Handlowych zaledwie połowa tamtejszych firm handlujących za granicą przeprowadziła analizę, jaki wpływ będzie miał brexit na ich działalność.
Właśnie dlatego w poniedziałek sekretarz stanu ds. biznesu Alok Sharma wystosował list do 600 tys. przedsiębiorców, w którym instruuje, jak należy przygotować się do nowych wiz, taryf i pozwoleń na pobyt dla pracowników. – Zdecydowana większość przygotowań do zakończenia okresu przejściowego będzie musiała zostać sfinalizowana niezależnie od wyniku negocjacji – zapewnia w swoim liście minister.
Część największych graczy już ratowało się ucieczką. Według danych EY od momentu ogłoszenia brexitu na Wyspach utracono 7,5 tys. miejsc pracy w finansach i wytransferowano aktywa o wartości 1,2 bln funtów. Fala ta może narastać – tylko w ostatnich tygodniach III kw. zlikwidowano 400 takich stanowisk.
Na przejęcie ich liczą centra finansowe kontynentu. Jak stwierdził w ubiegłym tygodniu prezes Banku Francji François Villeroy de Galhau, w związku z wyjściem Wielkiej Brytanii do końca roku do Francji przeniosą się przedsiębiorstwa z sektora finansowego z aktywami przekraczającymi 150 mld euro. Wnioski licencyjne złożyło już 31 podmiotów. Szef francuskiego banku centralnego ostrzegł jednocześnie, że brytyjskie firmy mogą mieć problemy formalne w działaniu na terenie UE, jeśli w porę nie pomyślą o przeniesieniu swoich rozliczeń na kontynent.
Finanse to niejedyna kość niezgody między Paryżem a Londynem – kolejną jest rybołówstwo. Francja nalega, by kwota uprawniająca do połowów na brytyjskich wodach była uregulowana na stałe, z kolei Wielka Brytania chce ustalać ją osobno na każdy rok. Emmanuel Macron zapowiada, że nie ustąpi w tej sprawie. Połów ryb jest bowiem ważną kwestią polityczną dla przybrzeżnych regionów kraju.
Od Paryża zależy też drożność szlaku między Dover a Calais – w obawie przed restrykcyjnymi odprawami paszportowymi i zakorkowanym przejściem w Dover, brytyjski gabinet zaproponował wydawanie 24-godzinnych pozwoleń na poruszanie się ciężarówek po całym hrabstwie Kent.
Inne firmy starają się zabezpieczyć swoje interesy na miejscu. Według japońskiej gazety Nikkei, wywodzące się z Dalekiego Wschodu koncerny już postawiły Londynowi ultimatum – albo zgodzi się rekompensować im straty powstałe w wyniku 10-proc. taryf celnych na handel samochodami z kontynentem, albo przeniosą swoje fabryki do krajów członkowskich UE.
W przypadku Nissana oznaczałoby to zwrot w dotychczasowej polityce – jeszcze wiosną zapowiadał, że w związku z restrukturyzacją przeniesie na Wyspy swoje hiszpańskie moce produkcyjne. Wcześniej wycofanie się z fabryki w Swidon w 2021 r. zapowiedziała Honda. Według wyliczeń branżowej organizacji SMMT cła na auta mogą kosztować branżę nawet 4,5 mld funtów rocznie. Dane Europejskiego Stowarzyszenia wskazują, że straty całej europejskiej branży mogłyby wynieść 110 mld euro. To o 10 mld więcej niż szacowany przez organizację uszczerbek powstały na skutek COVID-19.
Drugim najbardziej poszkodowanym sektorem jest też handel detaliczny – sprzedawcy artykułów spożywczych mają stracić na cłach według wyliczeń tamtejszej organizacji branżowej BRC 1,3 mld funtów. Ostrzegają, że większość kosztów trzeba będzie rekompensować podwyżką cen. – W tej dziedzinie ucierpi też polska produkcja. 20 proc. naszego eksportu na Wyspy to artykuły spożywcze – przypomina ekspert PIE.