To policzek dla Nicolasa Sarkozy’ego, który dwukrotnie leciał do Moskwy, by uzgodnić porozumienie. O ile początkowo plan prezydenta Francji zakładał integralność terytorialną Gruzji i powrót wojsk rosyjskich na pozycje sprzed konfliktu, to później Sarkozy zapowiedział, że Bruksela nie wprowadzi sankcji wobec Moskwy, jeśli Rosjanie wycofają się z terenów okupowanych w Gruzji właściwej, ale już nie z Osetii Południowej i Abchazji.

Reklama

"Jeśli Rosjanie pozostaną w Osetii Południowej z tak dużymi siłami, nie uważam, by to był powrót do status quo. Opcja zezwolenia Rosjanom na utrzymanie sił w Osetii Południowej i Abchazji jest nie do zaakceptowania" - mówił Scheffer w wywiadzie opublikowanym wczoraj przez "Financial Times".

Uważa on, że porozumienie nie pozwoli na powrót do normalnych stosunków między Rosją i Zachodem. A w każdym razie na takie rozwiązanie nie pójdzie NATO. Zdaniem sekretarza generalnego Sojuszu Rada Rosja - NATO nie wznowi obrad, dopóki Rosjanie nie zredukują liczby swoich wojsk w obu autonomicznych republikach do stanu sprzed wybuchu konfliktu. Teraz rosyjskich żołnierzy w obu regionach jest kilkakrotnie więcej.

Mimo bezprecedensowej krytyki planu Sarkozy’ego wczoraj zebrani w Brukseli szefowie dyplomacji UE postanowili wysłać do Gruzji 200-osobową misję unijnych obserwatorów, która sprawdzi wykonywanie porozumienia. Oddanie do dyspozycji największej liczby obserwatorów zadeklarowały Francja, Niemcy i Włochy, czyli kraje najbardziej przychylne wobec Kremla. Mają oni polecieć na Kaukaz już 1 października.

Reklama

Ale niejasny mandat misji, która na razie nie obejmie Abchazji i Osetii Południowej, wywołuje coraz większe wątpliwości samych państw UE. I to nawet takich, które do tej pory raczej ściśle popierały starania Paryża.

"Na razie nie będziemy brać udział w tej misji" - mówi dziennikowi "Libre Belgique" szef belgijskiej dyplomacji Karel De Gucht. "Jeżeli Europejczycy nie będą mogli patrolować obu autonomicznych republik, to de facto będziemy strzec granic, których sami nie uznajemy" - dodał.

Sam przedstawiciel ds. zagranicznych UE Javier Solana przyznał wczoraj, że Bruksela nie bardzo wie, jak daleko będzie mogła się posunąć jej misja na Kaukazie. "Zobaczymy, jak sytuacja będzie się rozwijać. Zależnie od tego będziemy mogli wziąć na siebie dodatkowe zobowiązania" - tłumaczył wczoraj w Brukseli.

Reklama

Teoretycznie na rozpoczynającej się 15 października w Genewie międzynarodowej konferencji w sprawie Kaukazu Moskwa może zapalić zielone światło dla przekroczenie przez unijnych inspektorów granicy Abchazji i Osetii Południowej. Ale eksperci są zgodni, że to mało prawdopodobne. I to tym bardziej że nie ustalono żadnego terminu zakończenia rozmów.

"Już 18 sierpnia ministrowie spraw zagranicznych NATO zażądali od Rosji wycofania się na pozycje sprzed konfliktu. Sekretarz generalny musi się tego trzymać. I kiedy widzi, że Rosja nie dotrzymuje tych ustaleń, powinien dać temu wyraz" - tłumaczy DZIENNIKOWI proszący o zachowanie anonimowości dyplomata w kwaterze głównej Sojuszu.

Sytuacja jest jednak dość schizofreniczna. Zarówno Scheffer, jak i Sarkozy wypowiadają się bowiem w imieniu kilkunastu państw, które należą zarówno do NATO, jak i UE. Skąd taka różnica zdań?

"Scheffer to człowiek pryncypialny, do NATO należą Stany Zjednoczone, no i NATO jest poważną organizacją" - przekonuje rozmówca DZIENNIKA.