"W dalszym ciągu mamy dużo powodów do obaw co do przebiegu głosowania 4. listopada" - mówi Kimball Brace z firmy doradczej Election Data Services. Niedawny raport przygotowany przez telewizję CNN dowiódł bowiem, że komisje wyborcze w tak ważnych stanach jak Pensylwania, Kolorado, Georgia, Nowy Meksyk, Wirginia czy Ohio są źle przygotowane do nadchodzącej elekcji.

Reklama

W wyborach 2008 r. Amerykanie głosować będą nie przy pomocy tradycyjnych kart, a elektronicznych urządzeń przypominających bankomaty, które opierają się na pozornie prostym mechanizmie dotykowym (tzw. touch screen). Są one łatwe w obsłudze, mają jednak wiele innych wad, przede wszystkim zaś nie pozwalają w wiarygodny sposób ponownie przeliczyć głosów.

"Te maszyny są naprawdę wielce niedoskonałe. Przechowywane na ich serwerach informacje mogą zniknąć, a to stwarza poważne ryzyko manipulacji" - tłumaczy DZIENNIKOWI Steven Freeman z Uniwersytetu Pensylwanii. Komputer sterujący maszyną powinien wydrukować papierową kopię oddanego głosu. Mimo to np. w ostatnich wyborach w 2006 r. w jednym z okręgów w Ohio zabrakło ponad 20 proc. takich wydruków. Oznacza to, że jedynym dowodem potwierdzającym wynik głosowania są dane w pamięci komputera maszyny. Jeśli komputer źle zarejestruje głos, zawiesi się albo np. zabraknie prądu, nie ma jak zweryfikować wyniku.

Tymczasem amerykańskie prawo wymaga, by przy niemalże remisowych wynikach automatycznie jeszcze raz przeliczyć wszystkie głosy. To stwarza poważny problem, bo chociaż wedle ostatnich sondaży zdecydowanym faworytem walki o Biały Dom jest demokrata Barack Obama, to w kilku stanach różnica między nim i republikaninem Johnem McCainem jest minimalna. A trzeba pamiętać, że obok wyborów prezydenckich tego samego dnia odbywają się też wybory do Kongresu, Senatu i referenda nad wieloma inicjatywami ustawodawczymi. "W wielu okręgach maszyny mogą po prostu zwariować" - skarżą się prasie członkowie komisji wyborczych. Specjaliści największych kłopotów spodziewają się w Ohio, gdzie McCain i Obama idą łeb w łeb, a do zdobycia jest aż 20 głosów elektorskich.

Reklama

Paradoksalnie, nowe, elektroniczne maszyny zostały wprowadzone właśnie po to, by zapobiec powtórce wielkiego zamieszania sprzed ośmiu lat, kiedy to skonfundowani członkowie florydzkich komisji wyborczych - wzbudzając przy tym powszechną wesołość - długo debatowali, czy ślad perforacji na karcie do głosowania jest dość wyraźny, by uznać ten głos za ważny. W 2002 r. federalny Kongres nakazał zreformować najbardziej anachroniczne sposoby liczenia głosów i przeznaczył na to aż cztery mld dol. Na marne. "Skuteczność nowych maszyn okazała się zbliżona do tych, które swego czasu skompromitowały Florydę" - mówi DZIENNIKOWI Henry Brady z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley.

Kombinacji nad urną obawiają się dzisiaj i Demokraci, i Republikanie. A skutki ewentualnej awarii bazy danych byłyby katastrofalne. Brak dowodów na to, jak głosowali wyborcy, może wywołać spór z przeciągającym się w sądzie finałem. "Naprawdę boję się, że przez te nowe maszyny znów staniemy się pośmiewiskiem świata" - konstatuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Elizabeth Stevens, mieszkanka Fort Collins w Kolorado.