Na wiecu słyszy: nie jesteś stąd, co ty w ogóle masz wspólnego z Arizoną? McCain wychodzi z siebie, do dziś mu się to zdarza (wtedy nagle znika mu z twarzy uśmiech dobrego wujka): "Słuchaj facet. Spędziłem 22 lata we flocie, mój ojciec tam służył, mój dziadek tam służył. My w służbie armijnej często zmieniamy miejsce. Chciałbym mieć taki luksus jak ty, wychować się, mieszkać i spędzić całe życie w pięknym miejscu, ale moje życie było inne. Jak teraz o tym pomyślę, to najdłużej mieszkałem w Hanoi, w Wietnamie" - mówi. Zapada cisza. "To najbardziej druzgocąca odpowiedź na trudne pytanie, jaką kiedykolwiek słyszałem" - napisze potem komentator "Phoenix Gazette".

Reklama

W Ameryce można spotkać tysiące prostych ludzi, którzy głosują na McCaina i mają dla niego podziw. Gdy podrąży się temat, niemal zawsze pada ta sama odpowiedź: wzór uczciwości, człowiek pełen cnót. Dlaczego Amerykanie mówią to o człowieku, który notorycznie zdradzał żonę i który w kluczowych głosowaniach zmieniał poglądy jak chorągiewka? Skąd bierze się w nich wiara w uczciwość Johna Sidneya McCaina III, potomka dwóch admirałów, którzy łącznie przeszli przez prawie wszystkie wojny XX-wiecznej Ameryki?

Mandat na rządzenie Ameryką 73-letniemu republikaninowi daje tylko jedna instytucja: armia. To ona posłała go do Wietnamu, ona zrobiła z niego kombatanta, w niej wykazał się jedynym wielkim czynem w całej swojej karierze. McCain to wie. To najbardziej militarny kandydat w ciągu ostatniego półwiecza Ameryki. "Nie znam się na ekonomii tak dobrze jak na wojsku" - mówi.

To człowiek, który kluczył w sprawach podatków, imigracji, a nawet dyskryminacji rasowej. Ale w jednym był stały: od początku popierał każdą wojnę toczoną przez Stany Zjednoczone - nie ważne, czy to Irak, Kosowo czy interwencja w Grenadzie. Pomysł McCaina jest zawsze prosty: wysłać armię. A jeżeli to nie skutkuje? Zmienić taktykę, wysłać posiłki. "Doświadczenie mnie nauczyło - nasze siły zbrojne nie mają prawa przegrywać" - mówił w jednym z wywiadów. A w innym dodawał: "Jesteśmy Amerykanami i nigdy nie kapitulujemy. To należy do naszych wrogów."

Reklama

To język, który słyszał od momentu, gdy jako oficerski syn urodził się w 1936 r. w amerykańskiej bazie Coco Solo nad Kanałem Panamskim. Na przemian z wpajaną mu od małego dumą z dziadka, bohatera wojny na Pacyfiku i masy przodków, którzy od czasów Jerzego Waszyngtona z bronią w ręku służyli Ameryce. "To wszystko ukształtowało McCaina. On cały czas jest żołnierzem" - mówi politolog i komentator CNN John Hulsman.

Szlachetna wojna w Wietnamie

Etap swojego życia, o którym powie na wiecu w Phoenix i do którego będzie wracał non stop, tak naprawdę mógł zakończyć jego karierę wojskową, a samemu McCainowi przyczepić co najwyżej łatkę zakały jednego z najpiękniejszych rodów US Navy.

Reklama

Latem 1967 r. Ameryka prowadzi masowe bombardowania Wietnamu Północnego. Operacja "Rolling Thunder", w czasie której przez trzy lata niszczone będą drogi, mosty, stocznie i porty, ma obrócić komunistyczny reżim w perzynę. McCain ma dopiero 31 lat, opinię hazardzisty i miłośnika mocnych wrażeń. Bokser wagi lekkiej i kasynowy playboy dopiero się ustatkował, biorąc za żonę dawną modelkę i rozwódkę z dwójką dzieci Carol Shepp. Sam od roku jest ojcem - moment, w którym mężczyzna nagle staje się dojrzalszy. To już nie jest chłopak, który w Naval Academy słynął z niezliczonych samowolek i który ukończył ją jako jeden z sześciu najgorszych absolwentów. To oficer, przekonany jak każdy człowiek armii, że tylko ludzie w mundurach są naprawdę czegoś warci. "Uważaliśmy, że nasze cywilne dowództwo to kompletni idioci, którzy nie mają zielonego pojęcia, jak się wygrywa wojny" - napisze później we wspomnieniach.

Oto McCain, który rankiem 26 października 1967 r., siądzie za sterami szturmowca Douglas L-4 Skyhawk, by wyruszyć w swoją 23. misję bombardującą. Celem jest Hanoi, stolica komunistycznego Wietnamu Północnego.

Co się stało potem, jest już sprawą powszechnie znaną. Skyhawk McCaina to jedna z 1200 maszyn strąconych przez siły wietnamsko-sowieckie. McCain ląduje w jeziorze Truc Bach w centrum miasta, skąd wyciągnie go rozwścieczony tłum. Połamią mu ręce, dotkliwie pobiją, ktoś będzie próbował dźgnąć go nożem. Zanim zjawi się wietnamska bezpieka.

Najpierw chcą go zabić, potem zostawić na śmierć w więziennym szpitalu, a następnie nie chcą go leczyć. Aż wychodzi na jaw, z kim mają do czynienia - to syn jednego z najważniejszych ludzi w US Navy, admirała, który notabene rok później zostanie zwierzchnikiem wszystkich amerykańskich sił w Wietnamie. Nie lada zdobycz. Deal jest prosty: McCain podpisze, że nie popiera swojego imperialistycznego rządu, pokaże, że go dobrze traktowano, i natychmiast wychodzi na wolność. Ale to byłby koniec. Oficer wojsk USA nie pertraktuje z wrogiem w takich warunkach. "Amerykański jeniec nie ma prawa zaakceptować amnestii lub specjalnego traktowania. Mamy być zwalniani według kolejności wzięcia do niewoli" - mówi Wietnamczykom. Zapłaci długim okresem tortur. Ale dla syna wojskowego o wiele większą torturą byłoby życie po akcie tchórzostwa. "Nie chciałem wracać do domu i zobaczyć ojca. Wiem, że on też w takich warunkach nie chciałby mnie widzieć" - wspomina.

Bito go, wieszano pod sufitem, po torturach mimo długiego leczenia do dziś ma defekt stawów barkowych i nie umie podnosić rąk ponad głowę. Stawiał się, więc dwa lata spędził w izolatce. Nie zgadza się na spotkania z amerykańskimi przeciwnikami wojny, którzy robią sobie wówczas pielgrzymki do Hanoi. Odgłosy bomb nad Hanoi go cieszą. Sam tylko raz przeżywa załamanie, gdy na samym początku niewoli zgadza się zeznawać - podaje swoją jednostkę i cele feralnego bombardowania. To bezużyteczne informacje, ale nie miał prawa ich udzielać. "Każdy ma swój punkt krytyczny. Ja swój już osiągnąłem" - powie po latach. Po wyjściu z niewoli nigdy nie wypowie też żadnego słowa krytykującego samą wojnę w Wietnamie. Będzie miał tylko żal, że została przegrana. Dokładnie taka postawa, jakiej oczekuje się od oficera. Wyjdzie na wolność na początku 1973 r., tuż po podpisaniu porozumień. Na krótkim filmiku po latach widać będzie posiwiałego przedwcześnie mężczyznę wsiadającego do autobusu. Żadnych emocji na twarzy. Rodzi się McCain - bohater Wietnamu.

Był młody, chciał żyć

Ale jest też inny John McCain, o wiele mniej pryncypialny. Wraca do domu w 1973 r., jego córka ma siedem lat i tak naprawdę widzi ojca po raz pierwszy. Carol McCain też jest siedem lat starsza i nie jest już pięknością. Ze stresu zaczęła tyć. Na dodatek pod koniec lat 60. miała wypadek samochodowy. Gdy McCain wraca do domu, ona jest nieatrakcyjna i obca, on - wprost przeciwnie - w najpiękniejszych latach, do tego bohater. A honor McCaina jest czysto armijny - kodeks oficerski, który mówi "nie paktuj z wrogiem", nigdzie nie mówi "nie zdradzaj żony".

"McCain wciąż był głodny życia, bo otarł się o śmierć i nie chciał wierzyć, że ta kaleka kobieta u boku to już wszystko, co go w życiu czeka" - mówi biograf polityka Robert Timber. Przenoszą się na Florydę, gdzie kapitan McCain otrzymuje przydział. Ma co najmniej kilka romansów na boku. "Przyznaje się do tego, mówi, że miał różne dziewczyny" - opowiada Timber. Małżeństwo jest nadszarpnięte, potem fikcyjne, w końcu w separacji.

Na jednym z przyjęć oficer pozna Cindy Lou Hensley, typ barbie, na dodatek córkę arizońskiego króla browarów, także byłego pilota wojskowego. Randkowanie potrwa krótko. John McCain stawia się u swojej wciąż jeszcze obecnej żony z prośbą o rozwód. Nie bije się przed sądami, z łatwością odstępuje jej większość wspólnego majątku, odpowiedzialność bierze na siebie, bo tu znów włącza się honor oficera. "Wina jest absolutnie moja" - przyznaje nawet dziś.

Sześć tygodni po rozwodzie bierze ślub z Cindy, ale ten matrymonialny manewr to niezbyt ciekawa karta republikanina, który przed wyborami musi sobie każdorazowo zjednywać protestancką prawicę. Ta zdecydowanie nie lubi rozwodników, a jeżeli już, to każe im się tłumaczyć, że to nie oni rozbili małżeństwo.

McCain zapłaci cenę za swoje dawne życie dwie dekady później. Będzie się ubiegał o republikańską nominację i stanie oko w oko z George’em W. Bushem. Wówczas ktoś rozpuści paskudne plotki: że ma kochankę, że ma nieślubne dziecko z Murzynką (w istocie będzie chodziło o adoptowaną przez państwa McCain dziewczynkę z Bangladeszu), a nawet że jest homoseksualistą. Gdyby ktoś zarzucił to Bushowi albo pastorowi Mike’owi Huckabeemu, zostałby uznany za głupka. Ale senator do końca życia musi się liczyć z tym, że w sprawach osobistych jest łatwym celem.

Ronald Reagan superstar

W 1977 r. kapitan McCain zostaje oficerem łącznikowym przy amerykańskim Kongresie, to początki jego politycznych znajomości. Biografowie często zadają sobie pytanie, dlaczego wybrał ścieżkę polityka. By odpowiedzieć na to pytanie, znów należy wrócić do armijnego rodowodu człowieka z US Navy. John McCain ma nie tylko dwóch przodków admirałów, ale nosi dokładnie to samo imię i nazwisko co oni. To jedyny przypadek, że żyjący polityk ma okręt wojenny nazwany swoim-nieswoim nazwiskiem. Każdy, kto kiedykolwiek żył w cieniu sławnego ojca lub dziada, doskonale rozumie ten mechanizm, w armii występuje on bardzo często. McCain nie ma innej drogi - albo przewyższy ich osiągnięcia, albo zostanie do końca życia synem i wnukiem. Nie ma jak. John Sidney McCain I, bohater spod Guadalcanal, to człowiek, z którego śmierci (zmarł cztery dni po kapitulacji Japonii) gazety robiły czołówki. John Sidney McCain II to powszechnie szanowana postać w całej navy. John Sidney McCain III nie zostanie nawet admirałem. Cios. Występuje z sił zbrojnych w 1981 r., tym samym, w którym umiera jego ojciec.

To wszystko zbiega się w czasie - koniec służby wojskowej, epoka Ronalda Reagana, gdy zapotrzebowanie na oficerski patos jest sto razy większe niż kiedykolwiek, i ślub z Cindy. To jej pieniądze pozwolą McCainowi zrobić kampanię w Arizonie i to dzięki niej zabłyśnie swoją słynną do dziś ripostą na wiecu w Phoenix. Wybory wygrywa, wygra również dwa lata później, a w 1986 r. przeniesie się do Senatu. Kolejne reelekcje nie będą dla McCaina problemem.

Startuje w doskonałym momencie. Zwolennik konfrontacji ze Związkiem Sowieckim nie musi się dwa razy przekonywać do polityki Reagana. Przecież wie, że tylko armia rozwiązuje problemy Ameryki i że słabi przegrywają.

A potem poprze każdą interwencję zbrojną USA niezależnie od tego, czy podejmie ją prezydent republikanin czy prezydent demokrata. Pierwszą wojnę w Zatoce popierają wszyscy, ale już w 1999 r. Republikanie sprzeciwiają się bombardowaniu Jugosławii i oskarżają Billa Clintona, że chodzi mu nie o albańską ludność Kosowa, tylko odbudowanie nadszarpniętej aferą rozporkową reputacji. McCain jest "za". "Bestialstwo to znak firmowy serbskiej armii" - mówi w czasie debaty. "Nie możemy pozwolić na ludobójstwo, którego Slobodan Miloszević dokonuje w Kosowie" - wzywa. Zgoda na użycie siły zapadnie większością 58 głosów, głównie Demokratów. "Dla niego wojna prowadzona przez armię USA to zawsze święta wojna" - mówi David Keene, szef American Conservative Union. A politolog Christopher Gelpi dodaje: "McCain jest jastrzębiem" - poprze każde rozwiązanie siłowe.

Iracki powrót weterana

Po 11 września jest bodajże pierwszym politykiem, który wypowiedział słowo "wojna". Tak jak inni poprze atak na talibski Afganistan. Ale budzącej o wiele większe kontrowersje wojnie w Iraku przyklaśnie równie szybko, popierając ją już w 2002 r. i nigdy nie wycofując poparcia. "Ta wojna to walka między prawdą i kłamstwem, dobrem i złem" - mówi w jednym z przemówień. Gdy w 2006 r. zwycięscy Demokraci będą mówić głównie o terminarzu wycofywania wojsk, a Republikanie nabiorą wody w usta, w McCainie znów obudzi się oficer. Popiera plan Busha i wysłanie 50 tys. dodatkowych sił. "Wyślijmy choćby 100 tys." - mówi. Zagadnięty kiedyś, że to może pogrzebać jego nieskrywane prezydenckie ambicje, odpowiada jedną z najbardziej mccainowskich fraz: "Wolę przegrać kampanię, niż by mój kraj przegrał wojnę. To takie momenty budują legendę McCaina bez skazy."

Nawet najbardziej zaciekli przeciwnicy irackiej eskapady przyznają: McCain jest inny niż jej główni ideolodzy Perle, Wolfowitz czy Rumsfeld. Nikt nie zarzuca McCainowi, że w jego prowojennym stanowisku chodzi o ropę naftową. McCain - wzór uczciwości - zdobywa kolejny filar. Podbuduje go, gdy konsekwentnie będzie unikał ataków na przeciwników politycznych. "Barack Obama to człowiek, którego szanuję i z którym się różnię" - mówi, współuczestnicząc w stworzeniu jednego z najbardziej dżentelmeńskich pojedynków w historii amerykańskich wyborów.

Ale jest też McCain trep. Parę razy ujawniła się jego koszarowa strona. Jak wtedy, gdy niesiony spontaniczną atmosferą mityngu poczuł się jak w kasynie wśród artylerzystów. "Wiecie dlaczego Chelsea Clinton jest taka brzydka? Bo jej biologicznym ojcem jest prokurator generalna Janet Reno" - wypalił na jednym z wieców. "Dwadzieścia minut temu przestałem bić swoją żonę" - przywalił na drugim. Przeprosił, ale cytaty i tak fruwają po internecie, odstraszając niejedną wyborczynię (wśród kobiet McCain zdecydowanie przegrywa).

Polityk bez polityki

Komuś, kto chce obserwować polityczne wolty McCaina, trudno oprzeć się wrażeniu, że poza poglądami na zbawczą rolę US Army pomysłów ma niewiele. I tak: w 2001 r. sprzeciwia się lansowanym przez administrację Busha cięciom podatkowym, by teraz je poprzeć. Zgadza się na nominację wszystkich sędziów Sądu Najwyższego, zarówno tych, którzy chcą doprowadzić do zakazu aborcji, jak i jej radykalnych przeciwników, pracuje nad ustawą o imigracji z lewicowym Tedem Kennedym, ale wycofa się z projektu, gdy narazi się własnej partii. Szczytem było głosowanie w 2004 r. przeciwko poprawce do federalnej konstytucji zakazującej małżeństw homoseksualnych i jednocześnie poparcie dla takiej samej poprawki w stanie Arizona. Nie ma jednej poważnej rzeczy, w której 72-letni senator był równie konsekwentny jak w tym, że należy zaatakować Irak, przeciwstawić się Rosji, że wojna w Wietnamie była słuszna i że Ameryka ma trzech sojuszników: swoją flotę, armię i lotnictwo.

To tak wyraziste, że wyborcy wybaczają senatorowi to, czego nie wybaczyliby cywilnemu kandydatowi. Mało tego, nie zauważają innej sprawy, która zdyskwalifikowałaby każdego innego: McCain w nic konkretnego nie wierzy. Nikt nawet nie wie, jakiego naprawdę jest wyznania. W religijnej Ameryce kandydat Republikanów musi wierzyć w Boga i pojawiać się w jakimkolwiek kościele. McCain ma na ten temat kilka chwytnych fraz. Znów wraca do Hanoi. "Wiara pozwoliła mi przeżyć lata w niewoli" - pisze w swoich wspomnieniach, a na wiecu gotów jest powiedzieć, że "Ameryka jest państwem chrześcijańskim" i zebrać cięgi od demokratycznych obrońców rozdziału państwa i religii. To wszystko.

Wiadomo, że urodził się jako episkopalianin - to amerykańska odmiana anglikanizmu i Kościół elit Wschodniego Wybrzeża. Dziś deklaruje się jako południowy baptysta, choć nigdy nie przyjął powtórnego chrztu wymaganego przez wspólnotę. Ludzie bliscy McCainowi mówią często, że religia go po prostu nie obchodzi. "Mam wrażenie, że on w ogóle jest niewierzący" - mówi jedna z osób znających republikańskiego kandydata.

To znów fenomen McCaina. Jako oficer nie musi wierzyć w Boga, wystarczy, że wierzy w armię i Amerykę. Ostatni raz wojskowy wyjdzie z niego na dniach, gdy jego jedynym problemem jest przekonanie Amerykanów, że jest lepszym prezydentem na czasy kryzysu. Wykorzystuje od paru dni jedną rzecz: niefortunną wypowiedź Baracka Obamy o redystrybucji dóbr, po której Demokrata zdobył sobie opinię quasi-Fidela. Ale punktuje go w stylu niedoszłego admirała: "Obama chce być głównoredystrybuującym" - mówi na wiecach. "A ja?" - dodaje "Ja chcę być głównodowodzącym."