Problem na granicy Litwy z Białorusią związany z napływem nielegalnych migrantów na Litwie nasilił się pod koniec maja. Rząd w Wilnie uważa, że jest to forma wojny hybrydowej prowadzonej przez władze w Mińsku.
Szefowa działu śledczego LRT Indre Makaraityte opowiedziała Radiu Swoboda o wynikach dziennikarskiego śledztwa w sprawie szlaku migracyjnego na Litwę. Jak zauważa Radio Swoboda, liczba nielegalnych migrantów napływających na Litwę wzrosła wielokrotnie po wprowadzeniu unijnych sankcji na reżim Alaksandra Łukaszenki, który już w maju groził Europie celowym osłabieniem kontroli nad migracją.
Litwa nigdy wcześniej nie mierzyła się z takim napływem nielegalnych migrantów - wskazuje Makaraityte. Wszyscy oni proszą o azyl polityczny. Oznacza to, że uruchamiane są długie procedury i dopóki nie zakończą się pozytywną albo negatywną odpowiedzią, takim osobom trzeba dać schronienie, jakoś pomóc, dać pieniądze, integrować je. Nawet w przypadku negatywnej odpowiedzi mogą złożyć apelację i czekać - opowiada. Szacuje się, że procedury te mogą trwać około roku. "Litwa po prostu nie ma infrastruktury, by zagwarantować schronienie wszystkim tym osobom. Jest ich teraz prawie 2000. (...) Są tam rodziny z dziećmi" - opowiada.
Schemat, którym posługuje się Mińsk
Dziennikarzom udało się ustalić, jak wygląda schemat, według którego migranci z Iraku trafiają na Litwę. Makaraityte opowiada, że chętni do wyjazdu po prostu kupują wycieczkę i otrzymują wizę turystyczną na Białoruś. Są kwaterowani w trzy- i pięciogwiazdkowych hotelach w Mińsku. Przebywają tam 3-4 dni, po czym przyjeżdża do nich białoruski przewodnik, który przywozi ich na granicę i tam zostawia, mówiąc: "Europa jest tam". Jak twierdzi Makaraityte, przewodnicy mówią migrantom, że po drugiej strony granicy będzie na nich czekać samochód, który zawiezie ich od razu do Niemiec. Pakiet wartości 15 000 dolarów obejmuje trasę z Kurdystanu do Niemiec.
Od 6000 do 15 000 dolarów - to cena wyjazdu na litewską granicę, podawana przez przewodników migrantów, z którymi rozmawiali pracownicy LRT w Iraku. Obiecuje się im, że po przybyciu na Litwę nie będzie problemów z wylotem do innych krajów UE - czytamy na portalu litewskiej telewizji. Według LRT reżim Łukaszenki "zarabia nie tylko na wizach, zakwaterowaniu w hotelach Mińska, przejazdach, ale też depozytach" - pisze LRT.
Jak mówi Makaraityte, białoruska państwowa firma turystyczna, która jest operatorem wyjazdów z Iraku na Białoruś, ma umowę z Irakiem, że każdy kupujący wycieczkę musi zostawić w Iraku depozyt w wysokości 3-4 tys. dolarów na wypadek, gdyby miał nie wrócić z Białorusi. Jeśli dana osoba nie wraca, depozyt w charakterze mandatu trafia do państwa białoruskiego przez białoruski konsulat w Bagdadzie. Policzyliśmy, że na Litwie jest już prawie 900 nielegalnych imigrantów z Iraku, więc białoruski reżim zyskał na tym schemacie co najmniej 2 mln euro - mówi dziennikarka.
Problemy z deportacją imigrantów
Jak zauważa, Litwa nie jest ich końcowym celem - zmierzają do Niemiec czy krajów Skandynawii. Ale zgodnie z prawem pierwszy kraj UE na ich drodze ma obowiązek zrobić tak, by nie docierali w głąb Unii - wskazuje. Zaznacza też, że Litwa nie może deportować tych osób na Białoruś, ponieważ Mińsk ogłosił wyjście z umowy o readmisji z UE. Makaraityte podkreśla, że deportacja możliwa jest tylko do krajów, z których przybyli. Jest z tym dużo problemów, bo nie ma bezpośrednich rejsów z Wilna do Bagdadu czy Teheranu. Są rejsy do Stambułu, ale procedura deportacji przez kraje trzecie jest bardzo długa i skomplikowana - wyjaśnia.
Redaktorka zauważa, że w ostatnich dniach spada liczba nielegalnych imigrantów przekraczających granicę Litwy od strony Białorusi. Według niej pocztą pantoflową mieszkańcy Iraku, Syrii, Afganistanu i innych krajów, z których ludzie próbują dostać się do UE, dowiadują się o pozostawiających wiele do życzenia warunkach pobytu migrantów na Litwie.
Zdajemy sobie sprawę, że nie każdy przyjeżdżający jest politycznym uchodźcą, wielu z nich jest migrantami ekonomicznymi. To +żywe mięso+ w wojnie hybrydowej - ocenia Makaraityte. Jak zaznacza, obrońcy praw człowieka wskazują, że wśród przybyłych są też osoby, którzy uciekają przed reżimem w swoim kraju.