Głosowanie było pierwszym poważnym sprawdzianem dla Chaveza od czasów przegranego w grudniu 2007 r. referendum o zniesieniu limitu prezydenckich kadencji. Choć ludzie wierni prezydentowi wygrali w weekend w 17 z 22 prowincji kraju, to opozycja zdołała zapewnić sobie władzę w trzech prowincjach, w tym w dwóch najbogatszych i najludniejszych. Jej kandydat wygrał także wybory na burmistrza Caracas.
"Stanowisko burmistrza stolicy uważane jest za drugą według ważności posadę w państwie. Wygrana w Caracas to milowy krok dla opozycji" - komentuje dla DZIENNIKA Julia Buxton, Brytyjka badająca scenę polityczną w Wenezueli z Uniwersytetu w Bradford.
Stan posiadania przeciwników Chaveza mógł być dużo większy, gdyby nie zakaz kandydowania na gubernatorów wydany przez władze dwóm popularnym politykom opozycji. Obaj zdecydowanie prowadzili w sondażach w stanach Yaracuy i Anzoategui, gdy lojalne wobec Chaveza sądy wycofały ich nazwiska z kart do głosowania. "Najważniejsze, że polityczna mapa Wenezueli zaczęła się zmieniać" - komentował wyniki Manuel Roselas, lider opozycji.
Rzeczywiście, do tej pory chavezowcy trzymali władzę w 21 z 22 prowincji. Jednak opozycja wykorzystała coraz większe trudności, z jakimi musi zmagać się prezydent Wenezueli. W ostatnich miesiącach szybuje w górę inflacja, wenezuelski boliwar traci na wartości, w miastach rośnie przestępczość. Jednocześnie w związku z wybuchem kryzysu finansowego na świecie maleje popyt na wenezuelską ropę i dochody z jej wydobycia.
Postępy opozycji mogą okazać się jednak pozorne. Chavez dał bowiem niedawno do zrozumienia, że mianuje nowe władze regionalne, faktycznie pozbawiając władzy opozycyjnych polityków, którzy zwyciężyli w ostatnich wyborach. W niedzielę prezydent brzmiał już znacznie bardziej pojednawczo. "Teraz nikt już nie może powiedzieć, że w Wenezueli panuje dyktatura" - stwierdził z przekąsem, gratulując przeciwnikom wygranej.