Trzeciego marca, w czasie rejsu z Jasionki do Ankary, Roman Abramowicz żartował o podstawionym przez Turków samolocie. Jako koneser prywatnych odrzutowców docenił wybór. Jego stan zdrowia stale się jednak pogarszał. Abramowicz najpierw skarżył się na ból i łzawienie oczu, potem zaczął tracić wzrok i pojawiły się problemy skórne. Po lądowaniu trafił do szpitala. Podano mu leki i pobrano próbki do badania. – Wynik na obecność substancji chemicznej był pozytywny. Ustalono jednak, że była ona dość słaba – przekonuje nasze źródło. Nie udało nam się ustalić, jaki konkretnie środek wykryto. – Zinterpretowaliśmy to jako sygnał dla Abramowicza, oczywiste ostrzeżenie – mówi nasz rozmówca. Sam oligarcha był przekonany, że za atakiem stoją rosyjscy twardogłowi z tzw. partii wojny, niezainteresowani negocjacjami.
Abramowicz był później badany we Lwowie. Analiza potwierdziła wnioski z Ankary: wobec oligarchy zastosowano broń chemiczną o niskim stężeniu i dawce. – Tak, aby nie zrobić mu krzywdy, ale żeby zrozumiał, że jest na krótkiej smyczy – przekonuje źródło "Dziennika Gazety Prawnej". – On ma paszport portugalski, na którym podróżował do Turcji. W przeszłości w paszporcie sowieckim miał wpisaną narodowość ukraińską. Nie można wykluczyć wariantu, że „wybierze wolność”. Pokazano mu więc, że nigdzie nie może czuć się bezpieczny – relacjonuje źródło po stronie ukraińskiej. Nasi rozmówcy przekonują, że widać było wyraźną różnicę między stopniem zatrucia Abramowicza i rozmówców ze strony ukraińskiej. Ich nazwiska nie zostały potwierdzone.
Pojawiła się teoria, że środek nie został podany w jedzeniu ani piciu. Miał zostać rozpylony w miejscu, gdzie oligarcha nocował. Ukraińcy spędzili tam stosunkowo niewiele czasu. Z tego najpewniej wynika różnica – słyszymy. Są też inne hipotezy. Jeden z rozmówców zwraca uwagę na zbieżność chronologiczną z zagadkową śmiercią jednego z doradców ukraińskich negocjatorów Denysa Kiriejewa, który zginął 5 marca po powrocie z Białorusi. Najpierw pojawiły się informacje, że został zabity, bo podejrzewano go o zdradę. Później Kijów oświadczył, że Kiriejew zginął podczas operacji specjalnej, której szczegółów nie ujawniono. Nasz rozmówca spekuluje więc, że obie sprawy mogą być powiązane.

Ukraińców raczej wykluczam. Nie mają doświadczenia z bronią chemiczną. Poza tym nawet jastrzębie nie są zainteresowani takim działaniem – przekonuje jedno z naszych źródeł w zachodniej dyplomacji. – O wiele bardziej czytelny i logiczny jest trop rosyjski. Tym bardziej że służby tego państwa w 2006 r. otruły izotopem polonu Aleksandra Litwinienkę, a w 2018 r. powtórzyły atak, próbując zabić nowiczokiem byłego agenta Siergieja Skripala. Truty był również Wiktor Juszczenko, któremu podano dioksyny na terenie Ukrainy, co dowodzi, że Rosjanie mają możliwości operacyjne, by prowadzić takie działania – komentuje rozmówca.

Reklama

Trzecia hipoteza, którą usłyszeliśmy w Ukrainie, zakłada, że łagodne podtrucie Abramowicza było ukartowane i ma mu pozwolić wkraść się w łaski strony ukraińskiej, osłabić jej czujność i zdobyć zaufanie. Tak czy inaczej, zdaniem naszego rozmówcy, badania wszystkich osób, które miały kontakt z Abramowiczem, należy powtórzyć. – Stan Litwinienki poprawił się po pierwszej wizycie w szpitalu. Dopiero później nastąpiło pogorszenie – opowiada. Nasi ukraińscy rozmówcy rekomendują obserwowanie wszystkich zaangażowanych w rozmowy osób ze strony polskiej i tureckiej, choć od ataku minął już niemal miesiąc. Abramowicz ostatni raz był w Polsce 24 marca. Spekulowano, że ma się spotkać z prezydentem USA Joe Bidenem.

Informatorzy "DGP" przekonują jednak, że nie było takiego planu. Dodają, że Abramowicz miał zostać „delikatnie przekonany” do pomocy w rosyjsko-ukraińskich rozmowach pokojowych przez Brytyjczyków, a argumentem była perspektywa odebrania mu klubu Chelsea Londyn. Abramowicz trzyma aktywa głównie na Zachodzie. – Gdy Brytyjczycy zaczęli wspominać o Chelsea, zaproponował, by klub przejął jego turecki przyjaciel ze sfer biznesu. To dobry układ. Wszystko się tu nieźle składa. Turcja gra ważną rolę w rozmowach, a Londyn zdobywa wpływ na sytuację brytyjskiego przecież klubu – mówi nasze źródło.

Reklama

Abramowicz należy do oligarchów, którzy bogactwo i wpływy zdobywali w latach 90. Jak pisze rosyjska politolożka Tatjana Stanowa, wielki biznes i politycy z czasów Borisa Jelcyna należą do największych zwolenników szybkiego zawarcia pokoju. To oni mogą stracić ulokowany na Zachodzie majątek, a nie wiążą ich z Putinem tak bliskie relacje jak establishmentu, który zbudował pozycję za obecnego prezydenta. Abramowicz z

jednej strony należał do najbliższego otoczenia Jelcyna. Zaliczano go do tzw. rodziny skupionej wokół prezydenckiej córki Tatjany Djaczenko. Z drugiej, gdy Putin po dojściu do władzy zaproponował oligarchom układ „zachowanie majątku za lojalność”, Abramowicz szybko się zgodził.

Oligarcha demonstracyjnie okazywał lojalność. W 2001 r. został gubernatorem Czukotki i zainwestował na tym najdalej na wschód oddalonym terytorium Rosji własne środki. Stopniowo przejął część majątku Michaiła Chodorkowskiego, którego wtrącono do łagru za finansowanie opozycji, i Borisa Bieriezowskiego, który najpierw pomógł Putinowi dojść do władzy, by później zwrócić się w stronę jego przeciwników. Była korespondentka „Financial Timesa” w Moskwie Catherine Belton napisała w swojej książce, że i Chelsea kupił w 2003 r. na prośbę Putina, by poprawić wizerunek Rosji w Wielkiej Brytanii. Abramowicz zaprzeczył i podał do sądu wydawcę. Sprawa trwa.