Blagojevich został zatrzymany 9 grudnia, ale prokurator federalny Patrick Fitzgerald już od wielu miesięcy prowadził śledztwo w sprawie jego nadużyć. Prawdziwa gratka trafiła mu się w ostatnich tygodniach. Barack Obama, zwyciężając w wyścigu do Białego Domu, automatycznie zwolnił swoje miejsce w Senacie. Do gubernatora stanu należało wskazanie jego następcy. Ten postanowił wykorzystać władzę, jaką dał mu los. Od potencjalnych kandydatów żądał wielkich łapówek na własną kampanię wyborczą, próbował także wymusić prestiżowe stanowisko w administracji lub dyplomacji. W śledztwie wyszło na jaw, że siłą napędową w całej rozgrywce była jego żona Patricia, prawdziwa lady Makbet w tym dramacie. "Chicago wcale nie przewodzi liście metropolii, w których rządzi korupcja. Tutaj po prostu polityczna korupcja jest najbardziej steatralizowana, najbardziej działa na wyobraźnię" - mówi DZIENNIKOWI Barbara Willmington ze stanowego uniwersytetu w Illinois.

Reklama

Polityka to sport kontaktowy

Tymczasem, jak pokazały ostatnie sondaże, u niewielu mieszkańców Chicago wiadomość o planach gubernatora oraz samym jego zatrzymaniu wywołała zaskoczenie. "Ludzie byli co najwyżej zdziwieni, że <Blago> okazał się tak zuchwały, by wygadywać przez telefon wszystko, co mu ślina na język przyniesie. Tak wytrawny gracz, który przecież dostał się na szczyt, musiał chyba zdawać sobie sprawę, że może być podsłuchiwany przez FBI" - komentuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Carla Mariucci, publicystka "San Francisco Chronicle".

Mieszkańcy Chicago przywykli już do tego, że przepisy stanu Illinois dotyczące finansowania kampanii wyborczych są bardzo liberalne i tak naprawdę trudno - poza obrzydzeniem, jakie wywołują te procedury u kogoś z innego świata - dowieść, że takie zachowanie nie mieści się w granicach uprawiania polityki. Nawet adwokat Roda Blagojevicha bronił go, tłumacząc, że to, co robił jego klient, to "tylko polityka". W równie makiawelicznym tonie sprawę skomentował wielebny Jesse Jackson, bojownik o prawa obywatelskie i lider afroamerykańskiej wspólnoty, a także ojciec Jesse Jacksona juniora, kongresmena z Chicago zainteresowanego objęciem mandatu po Baracku Obamie w federalnym Senacie. "Polityka to sport kontaktowy. Niespoceni i nieubrudzeni są ci, którzy grzeją ławkę rezerwowych" - powiedział w wywiadzie dla jednej z telewizji. Kolejne rewelacje ze śledztwa dowodzą, że tajemniczym "kandydatem nr 5", który miał zapłacić Blagojevichowi okrągły milion dolarów za nominację, był właśnie Jackson junior.

Reklama

Gubernator za kratkami

Ale aura moralnego zepsucia zawisła nad chicagowską machiną polityczną znacznie wcześniej, już na początku XX wieku. Pierwszym, który pożenił zbrodnię z władzą, był ten najsłynniejszy - Al Capone, jednak to sami politycy lubili rozgrywać wojny między gangami. Nastawiali przeciw sobie nawzajem mniejszości etniczne i tak włoscy imigranci walczyli z Żydami, irlandzcy z Polakami, pierwsi z trzecimi i tak dalej. Capone był królem tego świata i skrytego pod nim półświatka. W jego kieszeni siedział ówczesny burmistrz William Halle Thompson, zwany "The Boss". Wtedy to pewien profesor ekonomii Charles Merriam powiedział: "Chicago jest najbardziej skorumpowanym miastem Ameryki, a granicy między politykami a gangsterami nie da się właściwie wskazać."

Głównym macherem politycznych gier i związków ze światem przestępczym był Richard J. Daley wybrany na burmistrza w 1955 r. Zresztą obecny burmistrz Richard M. Daley jest jego synem. Ojcu udało się podtrzymać życie w podupadającej machinie partyjnej demokratów w tym mieście. To wewnątrz tej niby niezinstytucjonalizowanej organizacji zapadały decyzje, kto będzie kim w metropolii. Wyborcy właściwie sygnowali tylko swoim głosem postanowienia "biura politycznego", bo w Chicago nie istniała wtedy (teraz zresztą też) żadna opozycja. W 2008 r. w radzie miejskiej na 50 mandatów Republikanie mają tylko jeden. To w czasach Daleya ojca utarło się, że policjanci więcej zarabiają z mafijnych kontrybucji niż oficjalnych pensji. Potężnego burmistrza wspierał finansowo Joseph P. Kennedy, giełdowy hochsztapler z Massachusetts i ambasador amerykański w Londynie, a w końcu patriarcha najbardziej znanej politycznej familii w USA. Daley odwdzięczył się staremu Kennedy’emu za te subsydia. W czasie wyborów prezydenckich 1960 r. "zadbał", aby syn tego ostatniego - słynny John Fitzgerald Kennedy - zwyciężył w Chicago. Kilkadziesiąt tysięcy głosów z miasta nad jeziorem Michigan przeważyło o wygranej kandydata Demokratów w Illinois i utorowało drogę do Białego Domu.

Reklama

Daley senior tak zabezpieczył swoje królestwo, że nikomu nie udało się zakwestionować jego władzy. Po ponad 20 latach na urzędzie umarł na atak serca.

Tymczasem inni włodarze metropolii, jak i całego stanu mieli mniej szczęścia i często kończyli swoje kariery na ławie oskarżonych, a zdarzało się też, że i za kratkami. 18 miesięcy przesiedział w więzieniu Daniel Walker, demokratyczny gubernator stanu w latach 70. Skazano go za wyłudzanie kredytów. Walker śmiertelnie nienawidził się z Daleyem i niewykluczone, że spadkobiercy imperium zmarłego burmistrza dokonali na nim zemsty. W latach 90. z wyrokami skończyło w sumie siedmiu miejskich radnych z Chicago, sędzia, czterech członków parlamentu stanowego w Illinois i skarbnik stanowy.

Polityczny ojciec chrzestny

Ale największe wrażenie na współczesnych zrobiły rządy republikańskiego gubernatora George’a Ryana (poprzednika Roda Blagojevicha), który zasłynął wprowadzeniem moratorium na karę śmierci, co uczyniło go kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Tyle że nie dzięki temu zapadł w pamięć mieszkańcom Chicago. Ryan jeszcze jako sekretarz stanu Illinois załatwiał licencje kierowcom ciężarówek bez egzaminów. Sprawa wyszła na jaw przypadkiem, kiedy okazało się, że sprawca wypadku, w którym zginęło sześcioro dzieci, nie ma prawdziwego prawa jazdy. Kiedy prokuratura dokładniej zbadała całą działalność gubernatora, okazało się, że urzędnik dopuścił się 22 przestępstw stanowych i federalnych. Dzisiaj odsiaduje wyrok w więzieniu w Terre Haute w Indianie.

Po czasach skompromitowanego George’a Ryana miała nastąpić moralna odnowa. To przynajmniej obiecywał kongresmen Rod Blagojevich, który w 2002 r. postanowił ubiegać się o fotel gubernatora. Wygrał, jednak w polityce Illinois niewiele się zmieniło. Koniec tej historii znamy.

Od razu po zatrzymaniu Blagojevicha pojawiły się podejrzenia, że promienie afery sięgają najwyżej jak się da, do prezydenta Baracka Obamy. Nie ma jednak żadnych dowodów, że akurat w tym konkretnym skandalu zwycięzca ostatnich wyborów miał jakikolwiek udział, więcej, to najprawdopodobniej jego otoczenie "wsypało" Blagojevicha. Świat jednak zadaje sobie pytanie o związki prezydenta elekta z chicagowską machiną. Obama jest protegowanym burmistrza Daleya juniora oraz przewodniczącego senatu stanowego Illinois, czarnoskórego Emila Jonesa, którego nazywa swoim "politycznym ojcem chrzestnym". Sam Jones czuje się bardzo swobodnie w estetyce "Ojca chrzestnego". Dzwonkiem w jego komórce jest motyw muzyczny ze słynnego filmu Francisa Forda Coppoli.

Barack Obama, zanim zaczął odnawiać całą Amerykę, w ogóle nie interesował się moralną odnową Chicago, w końcu przykładowego wręcz świata politycznej korupcji. Swoją pierwszą kampanię do stanowego senatu Illinois rozegrał zupełnie inaczej. Miał szczęście, że jego kontrkandydaci posługiwali się w wyborczej walce metodami Renaty Beger, tzn. wpisywali na swoje listy poparcia martwe dusze. Obamie udało się zakwestionować te listy w sądzie i tak został sam na polu bitwy. Wygrał więc walkowerem. "Daleka jestem od tego, by uznać go za zdemoralizowanego polityka, ale on nabierał szlifów w tym samym środowisku co Rod Blagojevich. Między metodami ich politycznej działalności jest naprawdę cienka granica" - podsumowuje Willmington.