"Od miesięcy Berlin frustruje (czytaj: doprowadza do wściekłości) wielu sojuszników swoim podejściem wobec Rosji, polegającym na robieniu jednego kroku w przód i dwóch w tył. Wydaje się jednak, że to tylko uwertura do tego, co szykuje się w Azji, ponieważ napięcia wokół Tajwanu zmuszają Berlin do rozważenia, jak zareaguje, jeśli Pekin spróbuje przejąć kontrolę nad wyspiarskim państwem, które Chiny uważają za region separatystyczny" - czytamy w komentarzu autorstwa Matthew Karnitschniga.

Reklama

"Jeśli tak się stanie, USA i inni zachodni sojusznicy będą naciskać na surowe sankcje wobec Chin. Niemcy raczej nie znajdą się w tym gronie. Może to ochronić ich napędzaną eksportem gospodarkę, ale zaszkodzi zarówno ich własnej, jak i europejskiej wiarygodności" - przewiduje dziennikarz Politico.

Nie pozostawiają złudzeń

Przypomina on wypowiedzi niemieckich polityków i przedsiębiorców z ostatnich dni, które nie pozostawiają wątpliwości, jak zachowa się Berlin w przypadku inwazji ChRL na Tajwan.

Kanclerz Olaf Scholz, zapytany w czwartek, czy Niemcy mogą sobie pozwolić na wsparcie sankcji w przypadku chińskiej agresji, odpowiedział wymijająco, karcąc jedynie niemiecki przemysł za zignorowanie maksymy, że "nie wkłada się wszystkich jajek do jednego koszyka".

Z kolei były szef komisji spraw zagranicznych Bundestagu Norbert Roettgen stwierdził wprost, że uzależnienie niemieckiego przemysłu od Chin sprawia, że RFN "jest bezradna".

Czego obawiają się Niemcy?

"W przypadku Moskwy (...) Niemcy obawiały się utraty dostępu do taniej energii. W przypadku Pekinu chodzi o utratę podstaw dobrobytu gospodarczego. W ostatnich latach Chiny wyprzedziły Stany Zjednoczone, stając się największym partnerem handlowym Niemiec, odpowiadając za prawie 10 proc. z 2,6 biliona euro obrotów w handlu zagranicznym tego kraju w zeszłym roku. Co więcej, Chiny, które od dziesięcioleci napędzały niemiecką gospodarkę, pozostają obecnie kluczowym motorem jej wzrostu" - analizuje Karnitschnig.

"Chociaż Berlin poparł twarde środki wobec Moskwy po inwazji na Ukrainę, to ich potencjalne konsekwencje gospodarcze dla Niemiec były ograniczone i w dużej mierze na pokaz. Nawet gdy Scholz zawiesił na przykład kontrowersyjny projekt gazociągu Nord Stream 2 z Rosją, próbował jednocześnie wydzielić podstawowe interesy energetyczne Niemiec, odrzucając wezwania do całkowitego embarga na gaz. Ta strategia nie powiodła się tylko dlatego, że sami Rosjanie ograniczyli przepływ gazu ziemnego do Europy. Trwające niedobory gazu w Niemczech, które grożą skrępowaniem kluczowych sektorów przemysłowych, nieuchronnie wpłyną na reakcję rządu na potencjalną chińską inwazję na Tajwan. Przy wysokiej inflacji i braku oznak spadku cen energii Niemcy nie mogą sobie pozwolić na kolejny cios w słabnącą gospodarkę" - przewiduje Politico.

Reklama

Anonimowi informatorzy portalu zbliżeni do rządu Scholza przyznają, że ich kraj nie będzie w stanie poprzeć niczego poza symbolicznymi sankcjami wobec Chin.

"Nie oznacza to, że w Berlinie nie będzie dramatycznych debat na temat najnowszego dylematu moralnego Niemiec. Polityczne talk-shows poświęcą temu zagadnieniu całe godziny, a publicyści będą wylewać beczki atramentu, analizując je pod każdym kątem. Ale pod względem merytorycznym Niemcy zaoferują to, co zwykle: nichts (nic)" - konkluduje Matthew Karnitschnig.

Z Brukseli Artur Ciechanowicz