Jeszcze tej jesieni do Ukrainy mogą dotrzeć amerykańskie czołgi M1 Abrams, dostarczane w ramach Ukraine Democracy Defense Lend-Lease Act. Za naszą wschodnią granicą może powstać również coś na kształt quasi-wojskowej bazy logistycznej do remontu oraz utrzymania sprzętu przekazanego przez USA. Jeśli tak się stanie, to będą w niej zatrudnieni pracownicy firm wojskowych m.in. ze Stanów, określani mianem „prywatnych kontraktorów”. O takich planach informują źródła "Dziennika Gazety Prawnej" w ukraińskich władzach i amerykańskiej dyplomacji.
Wraz z ogłoszoną przez Władimira Putina częściową mobilizacją Amerykanie planują nadal dozbrajać Kijów. Jak podaje Ośrodek Studiów Wschodnich, wzmocnienie sił rosyjskich na wschodzie i południu może potrwać nawet dwa miesiące. Do zakończenia tego procesu USA chcą wzmocnić ukraińskie wojska pancerne. Przede wszystkim po to, by mogły kontynuować ofensywę na południu i utrzymać zdobycze na wschodzie kraju. Nasi rozmówcy po stronie ukraińskiej nie lekceważą rosyjskich planów mobilizacyjnych. Ale wskazują na niską jakość rekrutów i częściowe rozbicie elitarnych jednostek, jak choćby 1 Gwardyjskiej Armii Pancernej, która atakowała od pierwszych dni wojny.
Do tej pory Rosja kilka razy zapowiadała ofensywy oraz wielkie bitwy. Działo się to zazwyczaj po poniesionych przez nią porażkach. Gdy pod koniec marca Putin wycofywał wojska spod Kijowa, spodziewano się bitwy pancernej na Donbasie. Nie doszło do niej, bo Ukraińcy, mając w pamięci starcia pod Iłowajśkiem w 2014 r. i Debalcewem w 2015 r., nie dali się wciągnąć w walkę grożącą kotłem i rozbiciem znacznych sił. Rosjanom nie udało się także podejść bliżej pod Odessę czy też otoczyć miasta – jak się spodziewano – od strony separatystycznego Naddniestrza. Również dziś Ukraińcy są przekonani, że po ogromnej karuzeli zmian na stanowiskach dowódczych Rosja nie jest zdolna do kontynuowania skutecznej wojny konwencjonalnej – mimo zapowiedzi Putina.