Izraelczycy wychodzą na ulice miast od ponad dwóch miesięcy. Blokują autostrady, domy polityków i ścierają z policją. Coraz częściej dochodzi do aresztowań. Tylko w czwartek miało ich był co najmniej 75. To największe protesty w historii kraju. Choć Binjamin Netanjahu w transmitowanym w telewizji apelu obiecywał, że doprowadzi do zakończenia sporu dotyczącego kontrowersyjnej reformy sądownictwa, niewiele wskazuje, by mieszkańcy kraju planowali iść na kompromis. Tłumaczą, że sprzeciwiają się podjętej przez Netanjahu "próbie zostania dyktatorem".
Ale za wygraną nie daje też obóz "Bibiego". Najważniejsze elementy reformy miałyby zostać przyjęte jeszcze przed świętem Paschy.
Co jest przedmiotem reform?
Plany zakładają zwiększenie kontroli rządu nad procesem wyboru sędziów Sądu Najwyższego, a także możliwość uchylania jego orzeczeń zwykłą większością głosów. SN pełni w Izraelu szczególnie ważną rolę kontrolną i równoważącą - kraj ten nie posiada bowiem konstytucji.
Dlaczego ludzie wychodzą na ulice?
Krytycy twierdzą, że reforma odda niekontrolowaną władzę w ręce rządu. I odbierze ochronę mniejszościom. Prawa do równości czy wolności słowa nie zostały określone w żadnej z quasi-konstytucyjnych ustaw podstawowych.
Nieodłącznym elementem krajobrazu prawnego Izraela stały się właśnie dzięki orzeczeniom SN.
Przeciwko zmianom protestuje też biznes. Przede wszystkim sektor technologiczny. Jego przedstawiciele obawiają się, że erozja demokracji zniechęci zagranicznych inwestorów do prowadzenia interesów w Izraelu.
Być może największe obawy dotyczą jednak samego Netanjahu. Przeciwnicy spodziewają się, że premier, na którym od lat ciążą zarzuty korupcyjne, mógłby wykorzystać zmiany do pozasądowego oczyszczenia swojego imienia i w konsekwencji dalszego sprawowania rządów.
Dlaczego władze dążą do reformy sądownictwa?
Ograniczając prawo SN do odrzucania ustaw uchwalonych przez parlament, rząd chce walczyć z tym, co nazywa nadmierną władzą SN. – Nie ma prawidłowo ukonstytuowanej zachodniej demokracji, w której sędziowie sami się wybierają i ingerują w ustawy według własnego uznania. W żadnym innym demokratycznym kraju nie ma radców prawnych, którzy stoją ponad rządem i decydują w jego zastępstwie – tłumaczył architekt reformy, minister sprawiedliwości Jariw Lewin.
Rząd przekonuje, że SN na przestrzeni lat skutecznie osłabił władzę wykonawczą i ustawodawczą „poprzez zuchwałe przyznanie sobie niezrównanych uprawnień, a także przesunięcie spektrum politycznego w stronę ideologicznej, twardej lewicy". Władza sądownicza zaczęła się umacniać w Izraelu w latach 90. pod przewodnictwem prezesa Sądu Najwyższego Aharona Baraka. Motywowany postrzeganiem sądów jako instytucji stających w obronie praw człowieka i obywatela w sytuacji braku spisanej konstytucji Barak uważał, że żadna sprawa nie powinna pozostawać poza ich jurysdykcją.
Dlaczego rząd nie wycofa się z reformy mimo masowych protestów?
Trwające od początku roku protesty zaczęły się tuż po objęciu władzy przez najbardziej prawicowy rząd w historii kraju. Kierujący nim Binjamin Netanjahu przez rok znajdował się w opozycji. Po przyspieszonych wyborach w marcu 2021 r. na izraelskiej scenie politycznej powstał bowiem blok "anty-Netanjahu". W jego skład weszły partie lewicowe, prawicowe i arabskie. Miały jeden cel: zakończyć trwające nieprzerwanie od 12 lat rządy szefa Likudu.
Udało się, a premierem w czerwcu 2021 r. został Naftali Bennett z partii Nowa Prawica. Po dwóch latach Bennetta na stanowisku zastąpić miał jego centrowy koalicjant Ja'ir Lapid. Ale różnice między ugrupowaniami wchodzącymi w skład egzotycznego sojuszu okazały się silniejsze od woli zwalczania potęgi Netanjahu. Do upadku rządu przyczynił się także sam "Bibi". Kierowana przez niego opozycja konsekwentnie głosowała przeciwko wszystkim propozycjom koalicji. Nawet tym, które zgodne były z prawicową agendą Netanjahu. Dlatego 30 czerwca 2022 r. Kneset przyjął wniosek rządu o samorozwiązanie, a kolejne - piąte w ciągu trzech lat wybory - odbyły się 1 listopada.
Na Likud zagłosowało najwięcej, bo ponad 24 proc. wyborców. Do utworzenia rządu Bibi potrzebował jednak nowych sojuszników. Skłonne do współpracy były wyłącznie partie skrajnie prawicowe i ultraortodoksyjne.
Te dążą m.in. do wzmocnienia agresji przeciwko Palestyńczykom i sprzeciwiają się prawom osób LGBTQ. Dziś pragnący utrzymania władzy Netanjahu jest ich zakładnikiem. Izraelskie media donoszą, że sam byłby skłonny do zawarcia porozumienia z protestującymi, ale jego skrajnie prawicowi sojusznicy mogliby w konsekwencji obalić rząd. Bibi mógłby zamiast tego spróbować stworzyć koalicję z partiami opozycyjnymi, ale większość pozostaje wobec niego nieufna.
Co dalej?
Jeśli plany dotyczące sądownictwa będą realizowane w obecnej formie, Izrael prawdopodobnie stanie w obliczu bezprecedensowego kryzysu konstytucyjnego, w którym Sąd Najwyższy może znieść wszystkie lub część przepisów mających na celu ograniczenie jego uprawnień, a rząd może zdecydować się na ich nieprzestrzeganie. W publicznych wystąpieniach prezydent Jicchak Herzog kilkakrotnie ostrzegał, że dalszy rozwój konfliktu grozi wybuchem wojny domowej. W podobnym tonie wypowiadał się były minister obrony narodowej Beni Ganc.
Obawiam się, że dojdzie tu do wojny domowej. Wierzę, że nikt jej nie chce, ale niebezpieczeństwo jej wystąpienia rośnie. To nie są czcze słowa (...). Żyję wewnątrz mojego narodu i widzę, jak się rozpadamy - powiedział. Wciąż jednak jest to dość skrajny scenariusz. Być może Izrael pójdzie jednak utartą ścieżką, doprowadzając do upadku rządu i organizując kolejne - 6 w ciągu ostatnich kilku lat - wybory.