Wtorek, 24 lutego, południe. Przed terminalem A portu lotniczego Buenos Aires-Ezeiza gromadzi się tłum dziennikarzy. Mimo że na zewnątrz jest chłodno, atmosfera wśród oczekujących staje się gorąca. Kilkudziesięcioosobowa grupa podąża pośpiesznie do hali odlotów za ubranym w przeciwsłoneczne okulary i czapeczkę bejsbolową starszym mężczyzną. Dochodzi do przepychanek. Starszy mężczyzna odgraża się, wymachuje rękoma. "Uderzył mnie, uderzył mnie" - przyznaje później w argentyńskiej telewizji Norberto, jeden z obecnych na miejscu reporterów. "Zostałem zaatakowany, gdy próbowałem zadać mu kilka pytań" - dodaje.

Reklama

Zdjęcia z przepychanek kilka godzin potem obiegają internet. Pięści wyciągnięte w stronę dziennikarzy i groźna mina starszego pana kontrastują z hasłem wypisanym na jego czapce "Święte serce Jezusa". Krewkim staruszkiem okazuje się biskup Richard Willimason - lefebrysta, który negował Holokaust i przyprawił papieża Benedykta XVI o największe kłopoty w jego dotychczasowym pontyfikacie. Williamson wraca do Europy, by znów budzić kontrowersje.

Negacjonista wykształcony w Cambridge

Ultrakonserwatywny biskup to postać nietypowa. Urodził się w 1940 r. jako syn anglikańskiego pastora. Odebrał staranne wykształcenie jako student literatury na Uniwersytecie w Cambridge, której później nauczał za granicą, m.in. w Ghanie. Trudno mu zarzucić ignorancję i brak wiedzy.

Po powrocie do ojczyzny przeszedł na katolicyzm. W 1972 r. wstąpił do seminarium Bractwa św. Piusa X, a cztery lata później na katolickiego księdza wyświęcił go francuski arcybiskup i założyciel bractwa Marcel Lefebvre. Ten sam duchowny - bez zgody papieża - wyświęcił dwanaście lat później Williamsona i trzech innych księży na biskupów, co stało się przyczyną ekskomuniki i rozłamu w Kościele.

Pozostawanie na marginesie duchownemu jednak nie przeszkadzało. Jako lefebrysta pełnił obowiązki rektora seminariów w USA. Przez pewien czas był biskupem w Kościele w Brazylii, by w 2003 r. osiąść w Argentynie. Do połowy lutego pełnił tam funkcję rektora seminarium. Argentyna znudziła się jednak swoim gościem. Po antysemickich wypowiedziach Williamsona władze w Buenos Aires dały mu dziesięć dni na opuszczenie kraju.

"Żaden Żyd nie zginął w komorze gazowej"

Reklama

Międzynarodowy spór wokół 68-letniego biskupa rozgorzał miesiąc temu. W wywiadzie udzielonym szwedzkiej telewizji duchowny odpalił bombę, kwestionując liczbę Żydów zabitych w czasie II wojny przez Niemców. Przy okazji zaprzeczył istnieniu niemieckich komór gazowych w Auschwitz.

"Żaden Żyd nie zginął zagazowany w komorze. 200 - 300 tys. Żydów zginęło w obozach koncentracyjnych, ale żaden z nich w komorze gazowej" - przekonywał przed kamerami STV1 Williamson. Duchowny wykazał się nawet znajomością szczegółów technicznych machiny zagłady. Zwracał uwagę, że komory miały defekt, bo były... nieszczelne. Na uwagę dziennikarza, że jego wypowiedzi są antysemickie, Williamson odpowiedział filozoficznie: "Jeśli antysemityzm jest zły, to znaczy, że występuje przeciwko prawdzie. Gdy coś jest prawdziwe, to nie jest złe."

Takie postawienie sprawy wywołało burzę. Tym bardziej że do kontrowersyjnych wypowiedzi doszło zaledwie kilka dni po tym, jak papież Benedykt XVI zdjął z Williamsona i z trzech innych biskupów lefebrystów ekskomunikę. Pikanterii całej sprawie dodawało to, że wywiad zarejestrowano w Ratyzbonie, mieście, gdzie studiował i wykładał obecny papież.

"Nie pojadę do Auschwitz"

Kilkanaście godzin po incydencie na lotnisku w Buenos Aires równie liczna grupa dziennikarzy i kamer telewizyjnych oczekuje na londyńskim Heathrow. Chwilę po wyświetleniu na tablicy przylotów informacji o lądowaniu samolotu British Airways z Argentyny do Londynu w jednym z wyjść w hali pojawia się Williamson. Już bez czapki i okularów, ale w otoczeniu ochraniających go policjantów. Funkcjonariusze, przepychając się wśród dziennikarzy, odprowadzają biskupa do czekającego na pobliskim parkingu srebrnego land rovera. Williamson niczego nie komentuje, ale na jego kolejne rewelacje nie trzeba długo czekać.

Brytyjska prasa - podgrzewając atmosferę jeszcze przed lądowaniem boeinga - napisała o planowanym spotkaniu duchownego z Davidem Irvingiem, brytyjskim historykiem skazanym za "kłamstwa oświęcimskie". Wcześniej Williamson udzielił kontrowersyjnego wywiadu, tym razem dla niemieckiego tygodnika "Der Spiegel". Zapowiedział w nim, że musi jeszcze raz zbadać dokumenty dotyczące Zagłady. Na sugestie dziennikarzy, że powinien pojechać do obozu, by na własne oczy przekonać się, czym było Szoah, odpowiedział, że nigdy nie odwiedzi Auschwitz. "Zamiast tego zamówiłem książkę pod tytułem <Auschwitz: technika i działanie komór gazowych> Jeana-Claude’a Pressaca (badacza, który początkowo zaprzeczał istnieniu komór, później zmienił poglądy - red.). Przestudiuję ją" - mówił. Redaktorzy "Der Spiegel" tylko czekali na te słowa. W numerze wywiad ukazał się pod tytułem: "Nie pojadę do Auschwitz".

Właśnie takie wywiady ściągnęły falę krytyki na Benedykta XVI, który antysemitę i negacjonistę przywrócił na łono Kościoła. "Benedykt musiał wiedzieć, kim jest Williamson" - pisali włoscy watykaniści. W samym Watykanie powstała nawet spiskowa teoria, w myśl której pomysł zdjęcia ekskomuniki z Williamsona podsunęli papieżowi nieprzychylni mu duchowni, chcąc go w ten sposób skompromitować. W rozmowie z nami chrześcijański polityk i filozof Rocco Buttiglione powiedział, że wszystkiemu winni są dziennikarze, którzy znając kontrowersyjne poglądy biskupa, sami go podpuszczają, by siać zamęt. "Myślę, że mamy do czynienia z perfidnym aliansem tych, którzy w łonie Kościoła, błędnie interpretując tradycję, walczą z drogą, którą wybrał papież, oraz bezbożnych środowisk postępowych dziennikarzy" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Buttiglione.

Inne teorie w sprawie Williamsona są równie kontrowersyjne. Wedle nich Benedykt XVI miał zdecydować o przywróceniu do łask lefebrysty, by ten pomógł mu przebudować Kościół katolicki i przyciągnąć konserwatywnych wiernych. Właśnie w taki sposób decyzję Benedykta XVI interpretuje zresztą sam Williamson. "Puste kościoły i starzejący się kler pokazują, że sobór był porażką" - tłumaczy w wywiadzie dla "Der Spiegel".

Teoria, w którą wierzy Williamson, jest jednak trudna do obronienia. Wystarczy zresztą przypomnieć kilka jego wynurzeń, aby zdać sobie sprawę, że biskup ma skłonność do ryzykownych tez. Williamson był np. przekonany, że za zamachem na budynki rządowe w Oklahomie w USA (1995 r., ponad 160 osób zabitych) stał Biały Dom. W podobnym tonie wypowiadał się miesiąc po zamachach z 11 września 2001 r. Tym razem jednak wieże World Trade Center do spółki z Amerykanami mieli zniszczyć Żydzi z Izraela, podkładając na każdym z pięter biurowców ładunki wybuchowe. Wcześniej duchowny chwalił Theodore’a Kaczynskiego, Unabombera (do połowy lat 90. przez 18 lat wysyłał on pocztą ładunki wybuchowe, sprzeciwiając się postępowi technicznemu). W apoteozie terrorysty poszedł bardzo daleko. W 1996 r. napisał, że Unabomber może "zostać świętym" za swoje "przywiązanie do idei".

Wczoraj minęło ultimatum postawione Williamsonowi przez członków Bractwa św. Piusa X. Sprawę sformułowano jasno: albo przeprosi za negowanie Holokaustu i przystopuje z wynurzeniami, albo koniec z przynależnością do bractwa. Nieugięty bojownik o "prawdę historyczną" tym razem poszedł na ustępstwa. Cena, którą musiałby zapłacić za swój upór, była za wysoka. W drugim dniu pobytu w Wielkiej Brytanii postanowił przeprosić. "Wobec Boga proszę o przebaczenie wszystkich, którzy byli naprawdę zgorszeni tym, co powiedziałem. (...) Wypowiadając się dla telewizji szwedzkiej, wyraziłem jedynie opinię (...) niehistoryka, opinię wyrobioną dwadzieścia lat temu na podstawie dostępnych wówczas dowodów i od tej pory rzadko wyrażaną publicznie" - napisał w swoim oświadczeniu lefebrysta.

Niewielu jednak wierzy, że ten akt skruchy jest szczery. Już w piątek przewodniczący włoskiego związku gmin żydowskich Renzo Gattegna określił słowa Williamsona jako "absolutnie dwuznaczne", bo zagładę Żydów określił mianem "niesprawiedliwości". "W żadnym fragmencie nie ma mowy o wyrzeczeniu się negacjonistycznych poglądów ani nie wspomina się o Szoah" - podsumował Gattegna.