Na skutek izraelskich ostrzałów odwetowych, przeprowadzanych od soboty przeciwko celom palestyńskiej organizacji terrorystycznej Hamas, w Strefie Gazy zginęły już 1354 osoby, a ponad 6 tys. zostało rannych - powiadomiły w czwartek władze medyczne Strefy Gazy. W środę informowano o 1055 zabitych po stronie palestyńskiej. O aktualnej sytuacji w na miejscu rozmawialiśmy z Draginją Nadażdin, dyrektorką Lekarzy bez Granic w Polsce.

Reklama

Aneta Malinowska: Wasi ludzie są na miejscu w Strefie Gazy. Jak aktualnie wygląda tam sytuacja?
Draginja Nadażdin, Lekarze bez Granic: Nasi współpracownicy pracujący w Gazie, którzy przeżyli kilka poważnych eskalacji tego konfliktu w ciągu ostatnich lat, mówią, że tym razem skala przemocy jest wyjątkowo duża i że nie wiedzą, jak to wszystko się skończy.

Naloty prowadzone są na bardzo gęsto zabudowany i zaludniony teren. Pociski nie oszczędzają niczego i nikogo. Trafiają w budynki mieszkalne, szkoły, szpitale. Podczas jednego z takich ostrzałów dosłownie przed szpitalem, w którym pracuje nasz zespół, pocisk trafił w karetkę pogotowia wiozącą pacjenta. Zginął kierowca, zginęła pielęgniarka, dwudziestoletnia dziewczyna. Wiemy o większej liczbie takich przypadków.

Całe domy zrównywane są z ziemią w ciężkich bombardowaniach. M.in. zniszczony został budynek tuż obok biura Lekarzy bez Granic w Gazie. Domy potraciło też kilkoro lokalnych pracowników Lekarzy bez Granic. Ludzie w środku nocy dostają powiadomienia SMS, że ich dzielnica będzie bombardowana. Muszą szybko uciekać, szukać bezpiecznego miejsca, ale takich miejsc w Gazie nie ma.

Jakie są najbardziej palące problemy tam na miejscu? Czego najbardziej brakuje?

Nie ma słów, żeby opisać tragizm sytuacji ludności uwięzionej pod bombami. Czego brakuje? Wszystkiego. Od bezpieczeństwa, po podstawowe środki do życia. Ludzie nie są bezpieczni w domach, ale nie mają dokąd uciec. Już ponad ćwierć miliona osób w obawie przed nalotami opuściło swoje domy, często nie zabierając ze sobą niczego. Ich potrzeby są różne i najprostsze – bezpieczne schronienie, miejsce, gdzie mogliby się umyć, materac do spania. Oczywiście sytuację pogarsza odcięcie Strefy od dostaw wody, jedzenia, elektryczności.

Jak udaje się docierać do potrzebujących? Jak pomagacie, komu najbardziej…?

Reklama

Docieranie do potrzebujących jest bardzo utrudnione, bo przemieszczanie się, nawet o 200-300 metrów, jest skrajnie niebezpieczne. Nasze zespoły wspierają lokalną opiekę zdrowotną w szpitalach. W centrum miasta Gaza uruchomiliśmy również dodatkową przychodnię, by ułatwić rannym dotarcie do pomocy medycznej. Nie wiem jednak, jak długo uda się utrzymać ją otwartą i działającą. Przyjmujemy w niej głównie rannych, najczęściej są to kobiety i dzieci.

Szpitale są przeciążone, mierzą się z ciągłym przypływem rannych, a zespoły medyczne, również nasze, pracują w zasadzie bez przerwy. Problemem już jest zaopatrzenie medyczne. Przekazaliśmy szpitalom nasze zapasy awaryjne, które w normalnych warunkach powinny wystarczyć naszym zespołom na dwa miesiące. Sami w trzy dni zużyliśmy zapas leków i materiałów medycznych na trzy tygodnie.
Oczywiści działanie szpitali utrudnia brak dostaw energii elektrycznej. Kończy się też paliwo do generatorów prądu.
Powinniśmy też wymienić nasz personel medyczny, dostosować jego skład do aktualnych potrzeb, czyli sprowadzić wyspecjalizowane zespoły ratunkowe, szczególnie chirurgiczne. Na razie jest to niemożliwe.

Czy placówki medyczne i szpitale pracują w Strefie Gazy w miarę normalnie?... o ile można tak mówić w tak trudnej sytuacji…

Stan opieki zdrowotnej i infrastruktury medycznej w Strefie Gazy sukcesywnie pogarszał się od kilkunastu lat, na skutek blokady Strefy. Od dawna brakuje sprzętu medycznego i materiałów medycznych. Dziś działaniu placówek medycznych i szpitali w Strefie Gazy daleko do normalności, choć na ile mogą – pracują i przyjmują rannych. Tych jest jednak ogromna liczba.Personel medyczny jest skrajnie przemęczony. Obrażenia pacjentów są poważne, wielu rannych będzie musiało w kolejnych dniach przejść kolejne operacje, by można ich było uratować.
Rannych trudno jest przewieźć do szpitali. Przestaliśmy używać karetek pogotowia, bo te kilkakrotnie zostały trafione przez pociski. W nalotach zostały uszkodzone szpitale, w których pracujemy. Zdarzyło się, że z budynku musiał być ewakuowany zespół, który akurat prowadził operację. Nasza przychodnia w Gazie również trochę ucierpiała, ale ciągle pracuje. Z wielkim niepokojem patrzymy na kurczące się zapasy materiałów medycznych, leków i paliwa do generatorów prądu.

Co najbardziej w ostatnich dniach poruszyło Lekarzy bez Granic w Strefie Gazy?

Nasz personel przebywający w Gazie, donosi, że te naloty są gorsze, niż wszystko, co przez ostatnie kilkanaście lat widzieli. A widzieli naprawdę dużo bardzo złych rzeczy. Wielu z nich potraciło swoje domy i bliskich.
Przerażająca jest bezwzględność nalotów. Wczoraj wszyscy pacjenci naszej przychodni w mieście Gaza to były dzieci mające od 10 do 14 lat. Ponieważ w Strefie Gazy to kobiety i dzieci najwięcej przebywają w domach, to kobiety i dzieci najczęściej odnoszą rany w atakach.
Ostatnio opatrywaliśmy chłopca, którego ciało było niemal całkowicie poparzone. Bomba wybuchła tuż obok jego domu.