Choć sytuacja w Czeczenii pod twardą ręką prezydenta Ramzana Kadyrowa wydaje się stabilniejsza, uzbrojone bojówki atakują ze zdwojoną siłą w pozostałych muzułmańskich republikach północnego Kaukazu.

Reklama

1 września 2004 r. grupa 33 napastników (głównie Czeczenów i spokrewnionych z nimi Inguszy) wtargnęła do szkoły, w której właśnie rozpoczynano nowy rok szkolny. Terroryści przez trzy dni przetrzymywali zakładników, domagając się wyjścia rosyjskich wojsk z Czeczenii. 3 września do akcji wkroczyły służby specjalne i armia. Brutalnie i nieudolnie poprowadzony szturm kosztował życie wielu zakładników.

Wczoraj na miejscu dramatu rozpoczęły się uroczystości ku czci jego ofiar z udziałem najwyższych władz północnoosetyjskich, w tym prezydenta Tajmuraza Mamsurowa. Zajęcia w szkołach w Biesłanie rozpoczną się dopiero 5 września.

Przez pięć lat od czasu Biesłanu islamskim radykałom nie udało się przeprowadzić równie spektakularnego ataku. Mimo to nie ma dnia, aby media nie informowały o kolejnych atakach. Tylko w ciągu jednego, dzisiejszego przedpołudnia poinformowano o samobójczym ataku na posterunek milicji w dagestańskiej stolicy Machaczkale i detonacji bomby pod kolumną sił MSW w pobliżu czeczeńskiego Szatoj. W tym pierwszym zamachu użyto ładunku o sile 50 kg trotylu.

Reklama