Wydawać by się mogło, że militarna potęga Ameryki jest w stanie prowadzić skuteczną kampanię odstraszania wobec Iranu i jego "podwykonawców", jak jemeński ruch Huti czy libański Hezbollah. Zważywszy, że Teheran wciąż musi polegać na okrętach wojennych i myśliwcach wyprodukowanych przez lądowaniem na Księżycu, USA nie powinny mieć żadnego problemu z tym, by manifestacja ich siły powstrzymała wroga. Jednak klienci Iranu nadal atakują amerykańskich żołnierzy - pisze brytyjski tygodnik.
Ataki proirańskich bojówek
Od października milicje w Syrii i Iraku będące na usługach Teheranu zaatakowały amerykańskie pozycje ponad 160 razy; część z tych napaści nie wyrządziła szkód, ale 28 stycznia w bazie w Jordanii w ataku takim zginęło troje żołnierzy USA. Tymczasem Huti, kolejna formacja sponsorowana przez Iran, prowadzą na Morzu Czerwonym ofensywę wymierzoną w statki handlowe. Na szlaku tym płynie około 30 proc. globalnego transportu kontenerowego, 10 proc. towarów przewożonych drogą morską i 8-10 proc. gazu i ropy - zauważa brytyjski tygodnik.
Ameryka zaczęła swą wieloetapową odpowiedź na zabicie żołnierzy w Jordanii 3 lutego. "Ale ataki wspieranych przez Iran milicji, które to uderzenie miało powstrzymać, trwają nadal" - podkreśla "Economist".
Dwa stanowiska amerykańskich polityków
Amerykańscy "jastrzębie" uważają, że dzieje się tak dlatego, że Ameryka nie ma ochoty zaatakować Iranu bezpośrednio, i przypominają, że w latach 80., podczas tzw. wojen tankowców, w efekcie operacji sił USA pod kryptonimem Praying Mantis zniszczono pięć irańskich okrętów wojennych i zmuszono Teheran do zaprzestania ataków. Po lewej stronie sceny politycznej pojawiają się natomiast opinie, że należy doprowadzić do zakończenia wojny w Strefie Gazy, a wtedy ataki podwykonawców Iranu ustaną - wyjaśnia tygodnik.
Oba te stanowiska oparte są na nietrafnych założeniach - ocenia jednak "Economist". W latach 80. Iran był osłabiony wojną z Irakiem, teraz zaś ma silną sieć klientów, a ponadto w pewnym stopniu wspierają go Rosja i Chiny. Z drugiej strony wojna Izraela z Hamasem nie tłumaczy wszystkiego, ponieważ "historia nie zaczęła się po 7 października", czyli dniu ataku Hamasu na państwo żydowskie. Milicje na usługach Iranu atakowały bowiem amerykańskie siły przez całą ostatnią dekadę.
Głębokie sprzeczności w polityce USA
"Kłopoty Ameryki z odstraszeniem Iranu wynikają z głębokich sprzeczności w jej polityce bliskowschodniej, a dokładnie z chęci odsunięcia się od tego regionu przy jednoczesnym zachowaniu tam kontyngentu (wojskowego), co sprawia, że jej obecność militarna jest tam wystarczająco duża, by stanowić listę celów, ale zbyt mała, by ograniczyć działania Iranu" - wyjaśnia tygodnik.
Niestety odpowiedź USA na zabicie żołnierzy w Jordanii jest - według słów przedstawiciela administracji - obliczona na "ograniczenie" potencjału grup wspieranych przez Iran, a nie na ich skuteczne odstraszenie.
"Ameryka nie może się zdecydować…"
Obecna sytuacja wymagałaby ze strony Stanów Zjednoczonych długiej kampanii ostrzałów, której Waszyngton zapewne będzie chciał uniknąć. To tylko podkreśla istotę problemu: Ameryka nie może się zdecydować, czy chce być obecna na Bliskim Wschodzie, czy też go opuścić - podsumowuje "Economist".