"Potrafię budować relacje biznesowe. Jestem dobrze wykształcona, umiem pracować w zespole, jestem zorientowana na klienta. Taką mam reputację" - mówi korporacyjną nowomową Dolan Flood. Teraz powtarza te słowa regularnie: pracę w szwajcarskim banku UBS straciła w maju ubiegłego roku. Nie żeby nie przewidziała nadchodzącego załamania rynku - każdy rozsądny finansista musiał dostrzec, że bańka na rynku nieruchomości została rozdęta do granic możliwości. Jednak jej pęknięcie zdmuchnęło cały, dobrze dotąd znany, świat Wall Street.
Pierwsze kroki po wypowiedzeniu Flood skierowała do specjalizujących się w rynku finansowym headhunterów: z reguły gwarantowało to szybkie znalezienie pracy. Jednak Flood szuka zatrudnienia od miesięcy. Ratują ją tylko oszczędności z sięgającej niegdyś 300 tys. dol. rocznie pensji.
Takich jak ona jest w Nowym Jorku wielu. "W mieście rodzi się nowa kasta bardzo specyficznych społecznych wyrzutków: ludzi dotąd świetnie zarabiających, którzy nie mogą się odnaleźć w nowej rzeczywistości" - mówi nam Jessica Thomson, którą zwolniono z AIG.
Dziś korzystają jedynie psychoterapeuci. "W gazetach i magazynach pojawiły się wręcz specjalne rubryki >Life after layoff< (Życie po zwolnieniu), gdzie zrozpaczeni czytelnicy dzielą się swoją żałobą" - mówi nam jedna z nich Olympia Zawitkowski. "Mam oczywiście proporcjonalnie więcej pacjentów. Np. pana X. Wcale nie stracił pracy, ale obniżono mu pobory i on to odebrał jako wielką stratę, przeżywa jak żałobę" - dodaje.
W mieście do tej pory pracę straciło 100 tys. ludzi. A to może być dopiero początek. Nowojorski ratusz szacuje, że bez pracy może się znaleźć w sumie 375 tys. osób, z czego około 300 tys. spoza sektora finansowego. W ślad za Wall Street padają bowiem kolejne firmy. Na prestiżowej Piątej Alei zamknięto już co siódmy sklep. Na Manhattanie dotyczy to już 6,5 proc. punktów handlowych - to najwyższy odsetek od 20 lat.
Firmy desperacko walczą o klienta promocjami typu "trzy garnitury w cenie jednego" czy "obiad czasu recesji" - (czyli hot dog i piwo za 5 dol.). Jak przyznają władze miasta, sytuacja pogarsza się praktycznie z tygodnia na tydzień. Rośnie drobna przestępczość. Nawet zwykli ludzie coraz częściej w restauracjach udają zaskoczenie na wieść, że obsługa przyjmuje tylko gotówkę. Wychodzą wtedy jakoby do bankomatu i nigdy już nie wracają.