Przedwyborcza rywalizacja z każdym dniem nabiera rumieńców. Kandydaci na prezydentów miast przerzucają się oskarżeniami, składają obietnice i wytykają wpadki rywali. Niezależnie jednak od politycznych barw, wielu z nich łączy jedno – niechęć do spółek firm deweloperskich.
– Koniec republiki deweloperów! Gdańsk będzie dla mieszkańców – takim oświadczeniem swoją kampanię rozpoczął Jarosław Wałęsa, wspólny kandydat PO i Nowoczesnej na prezydenta stolicy Trójmiasta.
Podobne tematy podejmuje też Patryk Jaki, kandydat Zjednoczonej Prawicy na prezydenta stolicy. – Warszawą w dużej mierze rządzą deweloperzy i to musi się skończyć. To mieszkańcy mają odzyskać władzę, a deweloperom trzeba ją wreszcie zabrać – grzmiał na niedawnym spotkaniu z mieszkańcami Bemowa.
O tym, że czas skończyć z dominacją deweloperów na rynku mieszkaniowym i bardziej promować budownictwo komunalne, mówią też przedstawiciele SLD, dla którego wybory samorządowe to szansa na powrót do wielkiej polityki.
„Antydeweloperski” klimat coraz bardziej niepokoi przedstawicieli branży. – Rynek biurowy w Warszawie jest zdominowany przez podmioty zagraniczne, które pieniądze odkładają za granicą i za nich CBA nawet się nie weźmie, bo nie ma jak. To zaburza wolny rynek, ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą i nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka – przekonuje nas przedstawiciel jednej z firm deweloperskich. Jego zdaniem coraz liczniejsze nawoływania polityków dotyczące tej branży to „populizm i przypinanie łatek”. – A to zawsze jest w cenie, zwłaszcza w okresach wyborczych – twierdzi nasz rozmówca. – Temat deweloperów jest politycznie łakomym kąskiem, bo dotyczy dużej grupy ludzi i odwołuje się do dawnych sentymentów związanych z socjalizmem i mieszkaniami, które państwo miało dać za darmo. Szkoda, że branża ostrzej nie reaguje na te ataki, ale widocznie woli się nie narażać politykom. Politycy w kampanii nas atakują, a potem z nas żyją. Bo nie dość, że deweloperzy budują mieszkania dla ludzi, to jeszcze swoimi inwestycjami nakręcają kilka branż naraz i modernizują kraj – przekonuje.
Czyżby? Ataki na deweloperzów spowodowane są często tym, co oni sami robią. I nie chodzi tylko o kontrowersyjne wykupy działek czy udział w dzikiej reprywatyzacji, lecz także to, jaki wpływ na miasto mają już zrealizowane inwestycje i jak kształtują się relacje dużych spółek z samorządowcami.
Jak wynika z najnowszego opracowania Centrum Monitoringu Rozwoju Warszawy (CMRW) pt. „Analiza biurowych miejsc parkingowych, czyli jak deweloperzy korkują Warszawę”, firmy budowlane – aby przypodobać się najemcom – projektują dużo więcej miejsc parkingowych niż przewiduje miejscowe prawo. Z kolei urzędnicy – obawiając się konfrontacji z wielkimi koncernami – zazwyczaj przystają na ich wnioski. Taki układ cementuje korkowanie się miast. – Możliwość skorzystania z bezpłatnego miejsca parkingowego powoduje, że prawdopodobieństwo, iż ktoś będzie podróżował do pracy w pojedynkę, wzrasta do 97 proc. – podają autorzy opracowania.
CMRW przypomina, że w październiku 2006 r. stołeczni radni podjęli uchwałę ograniczającą liczbę budowanych miejsc parkingowych w nowych projektach biurowych. Pracownicy biur, za sprawą ograniczonego dostępu do parkingów, mieli przesiąść się z samochodów osobowych do transportu publicznego, co jest spójne z europejskimi standardami mobilności w metropoliach. Ale i tak licznie wydawane decyzje o warunkach zabudowy (słynne patologiczne wuzetki) ignorują te przepisy. – W efekcie inwestorzy rekordziści przekraczają założenia uchwały Rady Warszawy z 2006 r. nawet o 150 proc. – podaje CMRW.
Jako przykład autorzy raportu wskazują belgijską spółkę Ghelamco i jej inwestycję Warsaw Spire (jeden z najwyższych wieżowców w Europie). – Choć wskaźnik liczby miejsc parkingowych dla tej lokalizacji wynosi 10 miejsc/ 1 tys. mkw., to Ghelamco za nic ma wytyczne miasta oraz jakość życia mieszkańców. Warsaw Spire przekracza normy miejskie o 20 proc. Parking może pomieścić 1,2 tys. samochodów osobowych – podaje CMRW. Liderem przekroczenia norm jest projekt Senator, zlokalizowany w ścisłym centrum Warszawy (okolice pl. Bankowego). – Według miejskich limitów biurowiec liczący 25 tys. mkw. powinien dysponować maksymalną liczbą 125 miejsc. Tymczasem Ghelamco wybudowało 322 miejsca parkingowe, przekraczając normy o ponad 150 proc. – podają autorzy opracowania.
Co na to spółka? Zapewnia, że miejsca parkingowe w przypadku Warsaw Spire wyliczono zgodnie z prawem, zaś duża część parkingu pod wieżowcem jest dostępna publiczne (za opłatą może zaparkować tam każdy mieszkaniec). W przypadku Senatora, Ghelamco zwraca uwagę, że obiekt był budowany na podstawie planu miejscowego z 2001 r., który nakazywał stworzenie min. 20 miejsc postojowych na 1 tys. mkw. – Tym samym w budynku jest 337 miejsc parkingowych, co jest minimalną liczbą, jaką zgodnie z przepisami musieliśmy zbudować – podaje biuro prasowe spółki.
Podobne zarzuty kierowane są w stronę słowackiego dewelopera HB Reavis. Jak podaje CMRW, aż o ponad 60 proc. więcej, niż zakłada uchwała rady miasta, będzie miała najlepiej zlokalizowana inwestycja tego dewelopera – wieżowiec Varso (zamiast 700 miejsc parkingowych, spółka buduje 1100 miejsc parkingowych). – Za wjazd i wyjazd z tego gigantycznych rozmiarów parkingu będzie odpowiadać mała lokalna ulica Chmielna – wskazują autorzy raportu. – System komunikacji publicznej w Warszawie, choć coraz lepszy, jest wciąż daleki od idealnego, a parking w Varso nie został zaplanowany tylko z myślą o osobach, które będą tu pracować. Około 20 proc. miejsc będzie ogólnodostępnych, w tym dla okolicznych mieszkańców – mówi Grzegorz Strutyński z HB Reavis.
Za granicą podejście jest odmienne. Na przykład w Londynie 72-kondygnacyjny wieżowiec The Shard ma tylko 48 miejsc parkingowych, a 38-piętrowy The Scalpel – tylko jedno, dla osób niepełnosprawnych.