"Nie ma takiego numeru" – niezmiennie odpowiadał automat, kiedy od 15 października tego roku, w różnych porach dnia, usiłowałam skontaktować się z rzeczniczką Urzędu Miasta w Legionowie, Tamarą Boryczką. Chciałam zadać jej kilka pytań, dotyczących jej pryncypała Romana Smogorzewskiego. Pierwsze dotyczyło złożenia zawiadomienia do prokuratury o popełnieniu przestępstwa przez niejaką Magdalenę Brzeską, która na Facebooku zwierzyła się, iż legionowski włodarz znany ze szczególnego tratowania kobiet także ją molestował podczas jednej z miejskich imprez. Jako, że nie byłam w stanie przez cały dzień się dodzwonić, podobnie następnego – wysłałam maila.

Reklama

Chciałam wiedzieć, czy Roman Smogorzewski zażądał ścigania samotnej matki, notabene córki TEJ Jolanty Brzeskiej – aktywistki walczącej z bossami mafii reprywatyzacyjnej, która zginęła w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach (jej śmierć została upozorowana na samospalenie) – w trybie wyborczym, czy jako osoba prywatna. Jeśli w trybie wyborczym, jako kandydat na prezydenta w tej elekcji – to ile kosztuje go pomoc prawna i kto za nią płaci.

dziennik.pl

Magda Brzeska nie ma prawnika, bo jej na niego nie stać. Szuka osoby, która zajmie się jej sprawą pro bono.

"Nie ma takiego numeru" – odpowiadał nieodmiennie głos z telefonu, kiedy wystukiwałam numer legionowskiej rzeczniczki. Numer stacjonarny także nie odpowiadał. Inne urzędniczki zatrudnione w ratuszu zapewniały mnie jednak, że pani Boryczko jest w pracy i ma aktywny telefon. Komórka służbowa prezydenta Smogorzewskiego była w zasięgu, ale nikt jej nie odbierał.
Pytanie o pomoc prawną i jej koszt nie było jedyne. Kolejne dotyczyło ulotek sygnowanych przez Urząd Miasta w Legionowie i samego prezydenta. Zwraca się on w nich z odezwą do mieszkańców miasta. W dużym skrócie – chwali się swoimi osiągnięciami, grozi osobom, które by chciały o nim coś napisać (tzn. nieprawdę) sądem oraz wzywa do pójścia do urn 21 października i zagłosowanie przeciwko osobom, które chciały wcielić Legionowo do Warszawy.

Odnośnie tych ulotek chciałam wiedzieć – czy to miasto je wydało i ile za nie zapłaciło. Nie ma takiego numeru…

dziennik.pl
Reklama

Zadzwoniłam do operatora, aby dowiedzieć się, czy rzeczony numer został wyłączony i, w ogóle, o co chodzi. Usłyszałam, że numer jest jak najbardziej aktywny, ale użytkownik zablokował przyjmowanie rozmów w taki właśnie sposób.
- Nie ma takiego numeru, którego nie można innym wykręcić – pomyślałam. I zdzwoniłam do sekretariatu prezydenta Legionowa. I tam usłyszałam, że rzecznik pracuje, odbiera telefony i niewątpliwie wkrótce mi odpowie.

Odpowiedź nadeszła dopiero dziś, o 14.20, kilka godzin przed ciszą wyborczą. Brzmiała następująco: "Prezydent Roman Smogorzewski sam przygotował i złożył wniosek w sprawie karnej przeciwko pani Brzeskiej. List do Mieszkańców jest wydawany cyklicznie, koszt wydruku to 940 zł".

Czy takie promowanie się za publiczne pieniądze, prowadzenie kampanii wyborczej jest dozwolone? Zapytałam o to Annę Godzwon, specjalistkę od prawa wyborczego. A ta przyznaje, że w tej kwestii nasze przepisy są bardzo nieprecyzyjne. Choć finansowanie kampanii wyborczej powinno być finansowane ze środków komitetu wyborczego kandydata, to starający się o reelekcję urzędujący włodarze są w uprzywilejowanej pozycji. Bo inne przepisy nakładają na nich obowiązek komunikowania się ze społecznością lokalną, rozliczania się z tego, co zrobili. Oczywiście kiedy taka ulotka pojawia się tuż przed wyborami rodzi się wątpliwość, czy nie jest to jednak wykorzystywanie publicznych pieniędzy promocję kandydata.

- Teoretycznie PKW podczas rozliczania kampanii, powinna sprawdzić, kto zapłacił za taki czy inny materiał promocyjny i czy inkryminowana ulotka nie łamie kodeksu wyborczego – mówi Godzwon. Ale nawet jeśli komisarz wyborczy zakwestionowałby legalność płacenia za nią przez Urząd Miasta i sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego zostałoby odrzucone, faktycznie nie grożą za to konsekwencje. Bo już np. w wyborach na szczeblu centralnym ugrupowanie, które dopuści się nieprawidłowości w rozliczeniach zostaje ukarane odebraniem państwowej subwencji (oczywiście jeśli osiągnęło wymagany prawem próg głosów). W samorządowych elekcjach nie ma takiej represji, dlatego lokalni włodarze chętnie sięgają po publiczne pieniądze – bo mogą.

P.S. Gdyby ktoś miał ochotę pomóc Magdalenie Brzeskiej w znalezieniu obrońcy, który się zrzeknie honorarium, proszę o kontakt. Kobieta nie ma takich możliwości finansowania, jak jej oponent. Jest wystraszona, dostaje anonimowe wiadomości z wyzwiskami i pogróżkami.