Z samego tylko Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego mogło przepłynąć do PO pół miliona złotych. Jak twierdzi jego były prezes Ireneusz Zarzecki, proceder rozpoczął się w 2005 roku. Jego kolega Wojciech Czerwiński, były wiceprezes Miejskiego Zarządu Budynków, uważa, że zaczął się rok wcześniej – od zebrania członków zarządów wszystkich spółek miejskich. Prezydent miasta Piotr Kruczkowski, związany wtedy z PO, miał wprost stwierdzić, że każdy członek zarządu musi co miesiąc wypłacać mu po 500 zł. Potem stawka urosła – zasiadający w zarządach spółek miejskich mieli oddawać co najmniej jedną trzecią wartości wypłacanych nagród.
Obok Kruczkowskiego w całej sprawie padają jeszcze inne nazwiska związane wtedy lub do dzisiaj z PO – posłanki Katarzyny Mrzygłockiej, senatora Romana Ludwiczuka i posła Zbigniewa Chlebowskiego. Pieniądze z miejskich spółek miały zasilać ich fundusze wyborcze. Z wyliczeń Zarzeckiego wynika, że tylko z samego MPK Ludwiczuk miał otrzymać 40 – 50 tys. zł, Chlebowski 30 tys. zł, a Mrzygłocka 50 – 70 tys. zł. – To bzdury. W poniedziałek składam przeciwko Zarzeckiemu doniesienie do prokuratury – oburza się posłanka.
Z zeznań Zarzeckiego przed prokuraturą wynika, że prezydent Kruczkowski osobiście objeżdżał prezesów spółek komunalnych i domagał się od nich pieniędzy. Ci jeździli później do ratusza i zawozili najczęściej 20, 30 lub 40 tys. złotych albo przekazywali kwoty zaufanym osobom – te zaś przelewały je z prywatnych kont na fundusz wyborczy PO. Robił tak również sam Zarzecki.
Politycy PO mieli też wymuszać świadczenia w innej formie. Zdaniem Zarzeckiego pod przykrywką organizowania szkoleń spółki musiały finansować spotkania PO, na których omawiane były strategie wyborcze. – Nikt wprost nie mówił, że jeśli się nie zapłaci, to się straci stanowisko, ale to było dla wszystkich oczywiste – mówi Zarzecki. Właśnie taki los spotkał Wojciecha Czerwińskiego. W złożonym przez niego doniesieniu opisuje on sytuację z przełomu września i października 2010 r., kiedy to Kruczkowski miał zażądać od niego wypłacenia 7 tys. zł. Czerwiński konsekwentnie odmawiał, pomimo że był kilkakrotnie napominany, aby przemyślał swoją decyzję. Stanowisko stracił w maju 2011 roku, tuż przed tym, jak Kruczkowski opuścił urząd prezydenta Wałbrzycha. Nagrał jednak rozmowę z przełomu września i października:
Reklama
Piotr Kruczkowski: – I co, myślałeś coś?
Reklama
Wojciech Czerwiński: – Coś mam. Półtora tysiąca.
P.K.: – Co ty, kurde, na waciki?



Były prezydent Wałbrzycha przyznaje dziś, że zabiegał wówczas o wsparcie na kampanię, ale chodziło mu o środki prywatne, a nie pochodzące ze spółki. – Przyszedłem do niego jak do kolegi. Znamy się kilkanaście lat – wyjaśnia. Czerwiński w swoim zawiadomieniu ujawnia, że presji ulegała większość członków zarządów spółek komunalnych. Zarzecki dodaje, że nie tylko groźba zwolnienia powodowała, że nikt nie chciał się buntować. Przyznaje, iż ważna była przynależność do grupy. Można było w niej być tylko, gdy miało się dobre relacje z prezydentem Kruczkowskim. Relacje zaś zależały od pieniędzy. – Jeśli się było poza grupą, niczego nie dało się załatwić dla firmy – twierdzi Zarzecki.
Z kierowania wałbrzyskim MPK zrezygnował w lipcu. Domagał się tego komisarz Roman Szełemej, który zarządza miastem do czasu wyłonienia nowych władz. Nowy prezes spółki po dwóch tygodniach urzędowania złożył doniesienie do prokuratury, gdy okazało się, że w kasie brakuje pół miliona złotych. To właśnie po tym Zarzecki zdecydował się ujawnić mechanizm działania wałbrzyskiej PO.
– Nie wiem, kto doradza temu panu taką strategię obrony. Przecież ten człowiek odpowiada za wyprowadzenie z kasy firmy pół miliona – mówi były prezydent Wałbrzycha. Ale sam Kruczkowski również opuścił urząd w atmosferze skandalu. Wygrał co prawda ostatnie wybory samorządowe, ale stracił stanowisko po tym, jak sąd unieważnił głosowanie z powodu fałszerstw wyborczych. Powtórne wybory odbędą się w najbliższą niedzielę. Kruczkowski nie ubiega się o reelekcję.
Prokuratura dopiero zaczęła zbierać dowody w sprawie wyprowadzania pieniędzy ze spółek komunalnych. Jeszcze nie przesłuchała żadnych świadków.



Wszystko pójdzie na konto kampanii

dr Wojciech Jabłoński
politolog i ekspert od marketingu politycznego z UW
W Wałbrzychu największym ciosem dla PO było unieważnienie przez sąd wyborów, które wygrał jej kandydat. Tego rodzaju sytuacje po pierwsze powodują spadek zaufania, a po drugie wywołują kolejne kryzysy. I właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie. Kierownictwo PO najprawdopodobniej nie wyciągnie w związku z tym żadnych konsekwencji personalnych, a ujawnienie nieprawidłowości zrzuci na karb brudnej kampanii wyborczej. Będziemy mieli więc sytuację, w której Platforma będzie się starała nadal utrzymać wpływy w mieście. Z punktu widzenia public relations – a PO uchodzi za formację, której PR jest najlepszy – to błąd. Lepszym rozwiązaniem byłoby pozbycie się uwikłanych polityków i wycofanie się na pewien czas z tego miasta. Wtedy kolejne brudy nie obciążałyby całej formacji.
Inna sprawa, że Donald Tusk nauczył się świetnie takie kryzysy rozgrywać. Żadna z dotychczasowych afer nie dotknęła go bezpośrednio. Tusk kreuje się na osobę prawą i sprawiedliwą, która jest w stanie oczyścić sytuację. Udaje mu się przekonać ludzi, że nie wie, co dzieje się niżej.