Na dzisiaj w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa została zwołana telekonferencja z udziałem ministra zdrowia, głównego inspektora sanitarnego, komendanta głównego Straży Granicznej i dyrektora RCB z wojewodami, dyrektorami wojewódzkich wydziałów bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego, wojewódzkimi inspektorami sanitarnymi z województw podkarpackiego, lubelskiego i podlaskiego i właściwymi terytorialnie komendantami oddziałów Straży Granicznej. Potem w resorcie zdrowia spotka się jeszcze Krajowy Komitet ds. Pandemii Grypy.

Reklama

>>>"Nie panikujmy!"

A już w weekend Polaków uspokajał zastępca rzecznika GIS Tomasz Misztal. "Nie ma sygnałów o niepokojących zdarzeniach w województwach podkarpackim i lubelskim, ale służby sanitarne przez cały czas prowadzą monitoring i są w stałym kontakcie ze służbami ukraińskimi" - zapewniał. Na drodze epidemii stanęła też pogoda. Na zachodniej Ukrainie jest niemal bezwietrznie, a temperatura spada poniżej zera.

Więcej niż o chorych w Polsce mówiło się o pomocy, jaką wysyłamy na Ukrainę.

Ofiary przy granicy z Polską

Niemal wszystkie ofiary grypy to mieszkańcy zachodniej Ukrainy. To właśnie we Lwowie, w Łucku, Żytomierzu i Iwano-Frankowsku od kilku dni ludzie stoją w długich kolejkach przed aptekami, by kupić jakiekolwiek leki przeciw wirusowi grypy. "Byłam już w kilku aptekach i nigdzie nie ma nawet najprostszych lekarstw. Ludzie wszystko wykupili" - żaliła się emerytka ze Lwowa Maria Teodorowicz. Właściciele ukraińskich aptek bezradnie rozkładają ręce.

>>>Polacy nie muszą bać się grypy

Reklama

"Pracujemy nawet w niedzielę, i to mimo że akurat nie mieliśmy dyżuru. Nasze zapasy są już prawie wyczerpane, mam nadzieję, że szybko dotrze do nas pomoc z Polski" - mówi nam farmaceutka pracująca w jednej z lwowskich aptek. Jeszcze w piątek prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko poprosił Lecha Kaczyńskiego o pomoc w walce z epidemią grypy. Agencja Interfaks-Ukraina poinformowała wczoraj, że pierwszy transport leków dotarł już na miejsce. Ukraińcy mają nadzieję, że jak najszybciej trafi do aptek, bo w mieście działa już czarny rynek: za zwykłą aspirynę czy zwalczające wirus grypy tamiflu trzeba płacić u handlarzy nawet trzy razy więcej niż w aptece.

Choć władze w Kijowie jak mantrę powtarzają, że "nie ma powodu do paniki", strach błyskawicznie rozprzestrzenił się na pozostałe części kraju. Najnowsza plotka głosi, że wirus grypy, najpewniej tej świńskiej, zabił staruszkę na Krymie.

Grypa zaraziła politykę

Atmosferę zagrożenia podsycają też podawane przez media, a utrzymane w alarmistycznym tonie informacje: że armia wstrzymuje czasowo nabór, że dworce będą co dwie godziny dezynfekowane, że Polska odradza swoim obywatelom wyjazdy na Ukrainę i wreszcie że grypa szaleje na sąsiedniej Białorusi. Rzeczywiście, władze w Mińsku podały, że ciągu ostatnich dwóch tygodni na infekcje dróg oddechowych i grypę zachorowało aż 65 tys. ludzi. Zanotowano nawet 38 przypadków zarażenia wirusem A/H1N1. Na Ukrainę nie dotarła jak na razie wiadomość, że z tej grupy już 35 osób wyzdrowiało.

"Obserwując to, co się dzieje na Ukrainie, trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego taka sytuacja jest u nas możliwa? Dlaczego ludzie tak panikują?" - pyta w rozmowie z nami Ołeksandr Barwicki z kijowskiego uniwersytetu. I sam odpowiada: po pierwsze kraj nie był przygotowany na wybuch zimowej epidemii grypy. Nie było zapasów najpotrzebniejszych leków, nie przygotowano planów kryzysowych. "W efekcie wszędzie panuje chaos, który jeszcze pogłębia panikę. Przecież tak naprawdę wciąż nie wiadomo, ile osób zmarło na grypę" - mówi Barwicki. W sobotę niemal w tym samym czasie pojawiły się dane o zgonach przedstawiane przez prezydenta, premier i ministerstwo zdrowia. I bardzo się różniły. "A po drugie - dodaje Barwicki - problemem są politycy, dla których szalejąca grypa i wirus A/H1N1 stały się orężem w kampanii wyborczej".

Mamy zimno w domach

Premier Tymoszenko stara się pokazać rodakom, że kontroluje sytuację. "Plotki wyolbrzymiają rozmiary tej epidemii. Sytuacja nie jest wcale tak groźna. Nie ma żadnego powodu do paniki" - mówiła wczoraj. Podkreślała, że do tej pory na całej Ukrainie zanotowano jedynie 14 przypadków zarażenia się wirusem A/H1N1, a na klasyczną grypę choruje aż 187 tys. osób. Tymoszenko mówiła też, że co roku zwykły wirus zabija w kraju co najmniej kilkuset chorych. By jednak pokazać, że nie pozostaje bezczynna, kazała na trzy tygodnie zamknąć wszystkie szkoły i przedszkola. Wydała również zakaz organizowania koncertów i innych zgromadzeń. Na taki krok nie zdecydowała się nawet sąsiednia Białoruś. Tamtejsi uczniowie będą mieli jedynie o kilka dni dłuższe jesienne ferie.

Na razie działania Żelaznej Julii nie przynoszą efektu: Ukraińcy nie uwierzyli w działania ratunkowe rządu.

"To nie tylko śmieszne, ale też cyniczne. Wirus grypy to przecież jeden z najbardziej patogennych zarazków, a rząd radzi nam myć ręce i zakładać maseczki. A co z lekarstwami? Co z łóżkami dla chorych? Julia powiedziała, że w Kijowie czeka na chorych tysiąc miejsc w szpitalach. I to ma wystarczyć? W maleńkim Tarnopolu hospitalizowano 950 osób" - napisał internauta o nicku Segr Ark na forum jednej z największych ukraińskich gazet Siegodnia. Inni z kolei powątpiewają, czy epidemia grypy to realne zagrożenie."Jaka świńska grypa? U nas do tej pory nie włączyli ogrzewania. Umieramy z zimna, bo w mieszkaniu nie idzie wytrzymać" - skarży się internauta "Prochożyj".

W Polsce na razie nie ma mowy ani o epidemii, ani o wykorzystywaniu świńskiej grypy w walce politycznej. Co więcej, Lech Kaczyński bez wielkiej medialnej wrzawy rozmawiał telefonicznie z premierem Donaldem Tuskiem w sprawie pomocy dla naszych sąsiadów.