Śledczy, którzy zgodzili się na wniosek rodziny w sprawie ekshumacji zwłok Krzysztofa Olewnika, przyznają nieoficjalnie, że prośba ta była im na rękę. W czasie śledztwa okazało się bowiem, że jest mnóstwo wątpliwości co do procesu identyfikacji zwłok, znalezionych w 2006 roku w miejscowości Różan.
Wygląda na to, że cztery lata temu biegli i śledczy szli na skróty, ustalając przyczyny i okoliczności śmierci Olewnika. Okazało się, że kod DNA pobrany m.in. z włosów, jakie śledczy znaleźli w jego domu, nie zgadza się w części z kodem uzyskanym w czasie badania zwłok. Do tego - jak ustalił DGP - opinię, która wskazywała, że ciało należy do Krzysztofa Olewnika, wydano jeszcze przed oględzinami. Także przyczyny śmieci, które wpisano, m.in. uduszenie, nie zostały potwierdzone w czasie badania.
Także rodzina została poinformowana o odnalezieniu ciała jeszcze przed zakończeniem procedury identyfikacji. Prokuratura oparła się wtedy na słowach Sławomira Kościuka, który wskazał miejsce, gdzie zakopane był zwłoki, i opowiadał o okolicznościach śmierci.
Nieoficjalnie śledczy oceniają, że na 50 procent jest to jednak ciało Olewnika. Szanse na to, że należy ono do kogoś innego, ich zdaniem wynoszą 45 procent. Jest też bardzo niewielkie, szacowane na 5 procent prawdopodobieństwo, że Krzysztof Olewnik żyje.
Śledczy, badający wszystkie te nieprawidłowości, mają kilka hipotez. Według nich, być może trudniący się porwaniami Kościuk zwyczajnie się pomylił i wskazał miejsce, w którym zakopane były zwłoki kogoś innego. Inna możliwość jest taka. że morderca chciał zmylić trop i oszukał śledczych. Jeszcze inna mówi o tym, że to nie Kościuk porwał Olewnika.