DZIENNIKOWI opowiada jeden z ochroniarzy ks. prałata. Kwietniowy wieczór 2007 r., godz. 20.30, plac Unii Lubelskiej w Warszawie. Kolumna trzech samochodów przemieszcza się z warszawskiego Mokotowa w stronę centrum. W pierwszym aucie siedzi czterech mężczyzn w garniturach ze słuchawkami w uchu. Drugim podróżuje ks. Henryk Jankowski z kierowcą i jednym ochroniarzem. Kolumnę zamyka samochód z kolejną dwójką ochroniarzy. Na przejście dla pieszych wbiega człowiek w kominiarce. Dwa samochody z piskiem opon skręcają w najbliższą ulicę. Trzecie auto zatrzymuje się i dwóch ochroniarzy błyskawicznie obezwładnia zamaskowanego osobnika. Jak się okazało, był to przypadkowy przechodzień.

Reklama

Hierarchowie Kościoła są zniesmaczeni kolejną fanaberią ks. Jankowskiego. "Żaden ksiądz ani biskup w Polsce nie ma ochroniarza" - mówi DZIENNIKOWI abp Tadeusz Gocłowski. "Nikt nie kwestionuje, że ksiądz prałat w latach 80. zrobił bardzo wiele dobrego i szkoda, że podobnymi pomysłami przekreśla swoją legendę" - dodaje.

Ale Mariusz Olchowik tłumaczy, że zagrożenie jest realne: "Podczas odsłonięcia pomnika Dmowskiego dzięki ochronie uniknął pobicia przez lewicowych fanatyków" - mówi.
Ochroniarze mają od 22 do 28 lat. Posiadają broń. Zostali przeszkoleni przez byłych żołnierzy GROM. "Sfinansowaliśmy im niektóre szkolenia, teraz, aby się odwdzięczyć, jako wolontariusze chronią prałata" - mówi Olchowik.

25-letni Jakub jest ochroniarzem księdza prałata od kilku miesięcy. Skończył kilka kursów ochrony VIP-ów oraz szkolenia z zakresu informacji niejawnych. "Ochrona kogoś takiego jest dla nas wyróżnieniem" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM.

Chroniony jest nie tylko ks. Jankowski, ale także siedziba instytutu jego imienia na warszawskiej Saskiej Kępie. "Zdarzają się różne sytuacje. Ostatnio ktoś zdewastował tablicę instytutu, odkręcając mosiężne orły" - mówi Olchowik. Ochroniarze są także wykorzystywani do konwojowania cennych przedmiotów, np. obrazów czy bursztynu wykorzystywanego do budowy ołtarza w Gdańsku.

Reklama

Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, były dowódca GROM gen. Roman Polko, ocenia wysoko ochroniarzy ks. Jankowskiego. "Obserwowałem ich zachowanie. Nie mam wątpliwości, że w przypadku poważnego zagrożenia poświęcą się" - mówi.



Reklama

Jankowski: Chronią, bo ukradli mi portfel


Piotr Nisztor: Posiada ksiądz własną ochronę złożoną z wolontariuszy. Jak udało się ich do tego przekonać?
Ks. Henryk Jankowski
: Pytali o możliwość zaangażowania się w instytut. Potem byli na moich 70. urodzinach w Gdańsku, kolejnym testem była inauguracja działalności instytutu i tak już zostało.

Czy ksiądz w jakiś sposób selekcjonował tych ochroniarzy?

Zawsze trzeba dać ludziom szansę, wskazać kierunek zaangażowania. To też jest cel instytutu - pokazać młodym ludziom, że mogą realizować się w Polsce. Jeden z chłopaków, którzy bawili się w instytucie w ochronę, jest dziś w ekipie pewnej ważnej szychy i nieźle sobie radzi.

A czy ci ochroniarze nie są zbędni?
Ochroniarze... (śmiech) To raczej profilaktyka. Mariusz Olchowik się uparł po tym, jak kiedyś w pociągu relacji Warszawa - Gdańsk ktoś ukradł mi portfel. Poza tym zawsze mam jakieś bagaże i trochę trwa, zanim wyjdę z pociągu. Z ochroną wszystko idzie sprawniej i podróż mija szybciej, bo pogadać można.

Czy to nie dziwne, że ksiądz, osoba duchowna, ma własnych ochroniarzy?

Zawsze podróżowałem w obecności paru osób. Wtedy nikt nie powiedziałby, że to była ochrona, ale teraz to trochę wymóg czasu. Warszawa to nie Gdańsk.

Czy więc ksiądz obawia się, że może mu grozić jakieś niebezpieczeństwo?
Teraz to już raczej nie... choć nie wiem. Czy pan wie, że miałem być likwidowany jeszcze przed ks. Jerzym. Prób było kilka, najpoważniejsza miała miejsce w 1982 roku, kiedy w wyniku przepiłowania wąsa hamulcowego zginął mój kierowca pan Kuchta z 8-letnią córeczką. Teraz to już inne czasy, choć niczego nie można wykluczyć...

Ks. Henryk Jankowski jest byłym proboszczem kościoła św. Brygidy w Gdańsku