W Warszawie, Lublinie i Krakowie ośrodki egzaminacyjne wybrały toyoty yaris. Trwają lub będą rozpisane konkursy ofert na auta m.in. w Białej Podlaskiej, Olsztynie, Koszalinie i Bydgoszczy. Po co te zmiany? Każdy WORD w Polsce raz na trzy lata organizuje przetarg na wynajem samochodów - wymaga tego ustawa o zamówieniach publicznych. W Warszawie w ostatnim przetargu w listopadzie 2007 r. zwyciężyła toyota. Pokonała używane dotychczas ople corsa.

Reklama

W stolicy od 18 lutego wszystkie egzaminy są przeprowadzane już na nowych autach. "W przetargu uczestniczyli też dealerzy fiata i opla, o wygranej decydowała cena, wynajem toyoty był najtańszy" - tłumaczy Tomasz Matuszewski ze stołecznego WORD. Ta sama sytuacja jest w Lublinie. "Konkurs na nowe samochody został rozstrzygnięty. Od 3 marca będziemy mieć 8 nowych toyot. W sumie dostaniemy 20 aut" - mówi Ryszard Pasikowski, dyrektor lubelskiego WORD. "Toyota zaproponowała 300 zł za miesiąc od samochodu, konkurencja chciała o 100 zł więcej. Jesteśmy jednostką publiczną, musieliśmy wybrać najtańszą ofertę" - tłumaczy powody wymiany aut.

Ale oszczędności ośrodków egzaminacyjnych oznaczają poważny wzrost kosztów dla szkół jazdy. Co prawda nie ma przepisu, który nakazywałby szkolenie na tych samych samochodach, w których odbywa się egzamin, ale i tak niemal wszyscy kursanci będą chcieli jeździć yarisami. Dlatego też właściciele szkół nie mają wyboru i muszą zmienić flotę. "Mamy 120 samochodów, głównie ople. Teraz wymieniamy je na toyoty. To ogromna inwestycja, poza tym instruktorzy chcą zarabiać coraz więcej. Dlatego od przyszłego tygodnia podnosimy cenę kursu na prawo jazdy kat. B o 200 zł - z 1400 do 1600 zł" - informuje Zbigniew Sargowicki ze szkoły jazdy "Imola" w Warszawie.

Instruktorzy twierdzą, że toyota może pozwolić sobie na wynajęcie aut ośrodkom egzaminacyjnym na preferencyjnych warunkach, bo dealer odbije sobie straty na szkołach nauki jazdy. "Faktycznie, to tam sprzedawca robi największe pieniądze" - potwierdza Urszula Łukasiewicz z krakowskiego WORD. Konieczność wymiany aut wścieka właścicieli szkół. "To są najdroższe samochody w swojej klasie. Yaris gold, na którym zdają warszawiacy, kosztuje 45 - 48 tys. zł. Ople są o wiele tańsze" - mówi Wojciech Szemetyłło, prezes Stowarzyszenia Ośrodków Szkolenia Kierowców. "Poza tym opel dawał nam dużo wyższe upusty" - dodaje.

Reklama

Członkowie stowarzyszenia uważają też, że co prawda yaris to dobry i nowoczesny samochód, ale nie bardzo nadaje się do nauki jazdy. "Nie da się w nim zrobić instalacji gazowej, co w naszym przypadku jest bardzo istotną sprawą, bo pozwala zaoszczędzić na paliwie. Dodatkowo spala więcej benzyny niż inne pojazdy tej samej klasy" - twierdzi Zbigniew Bem z SOSK.

Co całe to zamieszanie oznacza dla kursantów? To oni pokryją koszty dostosowania szkół jazdy do nowej rzeczywistości. Za kurs w renomowanej szkole trzeba zapłacić 1300 - 1400 zł. Ale zdaniem instruktorów ceny jazd doszkalających są za niskie. "Godzina jazdy kosztuje zwykle 45 - 50 zł, a wychodzimy na tym niewiele ponad kreskę. Teraz trzeba zmienić auta. Nie możemy sobie pozwolić na starty. Dlatego przewiduję 30-proc. wzrost ceny kursu. To tylko kwestia czasu" - tłumaczy Wojciech Szemetyłło.

W małych szkołach jazdy, które są nieco tańsze, ceny też poszybują w górę. "Dopiero co kupiłem nowego opla. Dla wygody kursantów zamówiłem wersję z klimatyzacją. Teraz okazało się, że muszę mieć toyotę, bo inaczej nikt do mnie nie przyjdzie. Na tej wymianie stracę ok. 20 tys. zł. To odbije się na cenie kursu" - tłumaczy Andrzej Pawlak spod Lublina, który sam prowadzi szkołę jazdy i ma jeden samochód.