Śledczy przesłuchali już 92 świadków, w tym byłego szefa MON Aleksandra Szczygłę, jego następcę Bogdana Klicha, a także ośmioro Afgańczyków. Prokuratorzy chcą wezwać jeszcze 200 osób. Jednak o akcję w Nangar Khel, gdzie po ostrzale zginęło sześcioro cywilów, nie będą pytać amerykańskiego pułkownika, który dowodzi 4. grupą bojową. To właśnie w niej służyli Polacy, którzy ostrzelali wioskę.
Prokuratorzy stwierdzili, że oficer USA nie wie niczego o sprawie, bo w chwili ostrzału był na urlopie. Co innego mówią żony podejrzanych żołnierzy. Sugerują, że to on mógł nakazać atak.
Sam pułkownik - jak pisała "Rzeczpospolita" - chciał zeznawać. Co więcej, jego słowa mogłyby zmienić sytuację Polaków - twierdzą ich żony. Dlaczego? Bo Martin Schweitzer sugerował, że ostrzał nie był zbrodnią, a błędem. I zapowiadał, że chętnie będzie zeznawał w tej sprawie. Dziś wiadomo, że przesłuchania nie będzie.
Śledczy mają nadzieję, że postępowanie przygotowawcze zakończy się do 30 czerwca. Na razie zgromadzono około trzech tysięcy stron akt. "Nie ma mowy o opieszałości" - przekonuje Zbigniew Woźniak, zastępca Naczelnego Prokuratora Wojskowego. I zapewnia, że śledczy wcale nie blokują obrońcom podejrzanych dostępu do akt.
Sześciu polskich żołnierzy, którzy w sierpniu ostrzelali wioskę Nangar Khel i zabili sześcioro cywilów - w tym także dzieci - będzie sądzonych za zbrodnię wojenną. Grozi im dożywocie. Siódmy odpowie za atak na niebroniony obiekt cywilny. Może za to pójść na 25 lat za kraty.