Waldemar Z. wyprowadził się od żony na początku 2000 r. Nie przypuszczał, że rozstaje się również z dzieckiem. Zrozumiał to, gdy żona zaczęła mu utrudniać kontakty z córką. I tak jak inni ojcowie w podobnej sytuacji wierzył, że pomogą mu sądy. "W marcu 2000 r. złożyłem pierwszy pozew o uregulowanie moich spotkań z córką. Już w czerwcu miałem w ręku orzeczenie. Mogłem widywać ją raz w tygodniu i spędzić z nią tydzień wakacji w roku" - opowiada.

Reklama

Wyrok pozostał jednak tylko na papierze. Sprawy nie polepszył też drugi werdykt sądu, który zapadł kilka miesięcy później i dawał ojcu prawo do częstszych kontaktów z dzieckiem. Nie pomógł również kurator, który miał sprawować nadzór nad spotkaniami. Z. wywalczył co prawda jeden weekendowy wypad do babci w 2002 r., ale zapłacił za niego ogromną cenę. Po kilku dniach dowiedział się, że jest oskarżony o molestowanie seksualne córki - według psychologów rodzinnych jedno z najczęstszych "brudnych zagrań" byłych żon. "W tej sprawie uratował mnie przypadek" - opowiada DZIENNIKOWI mężczyzna: "Zacząłem nagrywać rozmowy z żoną. Udało mi się podsłuchać i zarejestrować na taśmie, jak instruuje dziecko, co ma mówić na tatusia, oraz to, jak grozi mi, że zrobi ze mnie pedofila".

Znów był przekonany, że wygra - miał w ręku koronny dowód. Prokuratura po zbadaniu autentyczności nagrań skierowała sprawę do sądu, oskarżając matkę o składanie fałszywych zeznań. I nic. Sprawa ciągnie się do dziś. Bez konsekwencji. Nadal też ciągnie się sprawa o uniemożliwianie ojcu kontaktów z dzieckiem.

Waldemar Z. rozrysowuje kolejne etapy swojej walki. Początek sprawy - około 2 miesięcy - to okres od momentu podjęcia decyzji o wystąpieniu na drogę sądową poprzez otrzymanie porady prawnej aż do wniesienia wniosku. "Nie widziałem w tym czasie córki" - opowiada. Mniej więcej w trzecim miesiącu sprawy sąd przyjął wniosek i wyznaczył termin pierwszej rozprawy. Wyznaczył też dokładne terminy widzeń z dzieckiem. Matka złożyła odwołanie. Z reguły po około pięciu miesiącach sąd rozpatruje taki wniosek. Zazwyczaj go odrzuca. Tak stało się i teraz. "Żona jednak nie zamierzała respektować wyroku" - mówi.

Dlatego po około roku walki o dziecko zaskarżył jego matkę przed sądem. Trzy miesiące później była rozprawa, matka nie stawiła się - przedstawiła zwolnienie, sąd wyznaczył kolejny termin. Waldemar Z. znowu przeżył rozczarowanie. "Sąd nie ukarał żony. Jedynie ją upomniał i dał dwa miesiące na... poprawę" - mówi. Na odwołaniach minęły mu kolejne miesiące. Bez możliwości spotkania z dzieckiem. W 2003 r. Waldemar Z. miał na koncie pierwsze zwycięstwo w sądzie. Pyrrusowe. Sąd ukarał matkę dziecka grzywną. Jeden tysiąc złotych.

"W takiej atmosferze upłynęło 55 miesięcy, ponad cztery lata. Moja córka poszła w tym czasie do szkoły, ja nie mogłem patrzeć jak dorasta" - opowiada mężczyzna. Poznał też całą gamę sądowych chwytów. "Matka dziecka może w nieskończoność wydłużać tę farsę. Może zażądać wyłączenia sędziego lub całego sądu, co daje jej kolejne 3 do 6 miesiące zwłoki, może nie stawiać się na rozprawach, zmieniać miejsce zameldowania, a to łączy się z przeniesieniem akt do innego sądu, i tak do upadłego" - wylicza.

W końcu po latach walki Z. zaczął szukać innych sposobów rozwiązania problemu. W 2006 r. trafił do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, gdzie znany prawnik Zbigniew Hołda pomógł mu napisać skargę do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Zarzuca w nim polskim sądom opieszałość i brak pomocy w zmuszeniu byłej żony do respektowania wyroków. Tymczasem według Konwencji Rady Europy: "Sąd powinien wszcząć wszelkie działania, które mają doprowadzić do egzekucji kontaktu z dzieckiem".

Reklama

Gdy sprawa Z. czeka na rozpatrzenie w Trybunale, jego córka rośnie i coraz bardziej oddala się od ojca. Co prawda Ministerstwo Sprawiedliwości stworzyło właśnie projekt zmian w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym, jednak w żaden sposób nie zmienia on sytuacji 200 tys. ojców walczących w Polsce o dzieci. I dlatego Fundacja Helsińska przygotowuje listę pomysłów, którą wkrótce przekaże ministerstwu.

Są na niej m.in.: konieczność utworzenia instytucji, które pomagałyby sądom w dopilnowaniu egzekwowania prawa, podwyższenie stawek grzywny za niedostosowanie się do wyroku, umocnienie pozycji i praw kuratora, zwiększenie liczby mediatorów rodzinnych, przyspieszenie procesu orzecznictwa, zwiększenie liczby środków przymusu, jeśli np. rodzic utrudnia drugiemu kontakt z dzieckiem, sąd może zdecydować o obniżeniu alimentów. Ojcowie walczący o dzieci chcą także, aby w kodeksie znalazł się zapis o możliwości naprzemiennej opieki nad dzieckiem. "Zdaniem fundacji obecna nowelizacja kodeksu w ujęciu ministerstwa ma charakter fasadowy i zasadniczo nie zmienia nic w kwestii egzekwowania wyroków w sprawach kontaktów rodziców z dzieckiem" - mówi DZIENNIKOWI dr Adam Bodnar, sekretarz zarządu HFPC. "Rozpoczęliśmy dyskusję i podjęliśmy działania, które mamy nadzieję zmienią tę niezwykle trudną sytuację, w jakiej znaleźli się polscy rodzice".

W sprawach opiekuńczych najważniejszy jest czas

ADAM ZIELIŃSKI*:

Koniecznie należy poprawić pracę polskich sądów, bo ta jest fatalna. Kiedy jakaś sprawa wejdzie na wokandę, nie ma sposobu, żeby ją przyspieszyć. Polskie prawo pozwala odraczać ją w nieskończoność. To daje też stronom możliwość ogromnej gry z sądem. A przecież zwłaszcza w kwestiach opiekuńczych decyzje powinny zapadać błyskawicznie. Tu sądy powinny działać w godzinach, a nie w tygodniach, miesiącach czy latach, jak to ma u nas niejednokrotnie miejsce. Sądy muszą mieć możliwość egzekwowania wyroków. W sprawach dotyczących dzieci wszystko zaczyna się komplikować po wyroku. Strony zaczynają myśleć jak obejść prawo, a w sprawach rodzinnych często nie chodzi im o dziecko, tylko żeby przyłożyć drugiemu rodzicowi.

Nowelizacja przepisów, jaką przygotowało w projekcie do kodeksu rodzinnego i opiekuńczego Ministerstwo Sprawiedliwości, skupia się bardziej na kwestiach materialno-prawnych, a nie na tym, jak skonstruować prawo, by ono w praktyce pozwalało na wykonanie orzeczeń.

*Prof. Adam Zieliński, prawnik, specjalista z zakresu prawa cywilnego, były rzecznik praw obywatelskich

Dla sądu dziecko ma być najważniejsze.

ARTUR ZAWADOWSKI*:

W polskich sądach trzeba wiele zmienić. Chociażby to, że nasi sędziowie zbyt pochopnie i wybiórczo wybierają sobie dowody. Wystarczy spojrzeć na te, które padają na sali sądowej, i te, wzięte pod uwagę w orzeczeniach. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ system odpowiedzialności sędziów przed społeczeństwem jest iluzoryczny. Choć właściwie można uznać, że takiego systemu kontroli w ogóle nie ma.

Może warto czerpać pomysły na naprawę tego z sądownictwa w innych krajach. Na przykład w Niemczech w jednej trzeciej przypadków udaje się sądom doprowadzić do ugody między rodzicami już w początkowym postępowaniu pojednawczym. Jest to możliwe dzięki m.in. szczegółowym uzgodnieniom: jak, kiedy i gdzie kontakty z dzieckiem mają przebiegać. Poza tym niemieckie sądy nie boją się używać środków przymusowych, jeśli któryś z rodziców nie stosuje się do orzeczeń.

W Niemczech sąd może takiemu rodzicowi odebrać alimenty, może użyć siły w stosunku do takiego rodzica, nawet aresztować go, jeśli to konieczne, żeby odebrać mu dziecko. A tamtejsze grzywny, to nie 500 czy 1000 zł, ale na przykład 25 tys. euro. I w dodatku mogą one być ponawiane, aż do skutku. Jeszcze bardziej surowo jest w USA. Tam sąd może stosować wszystkie środki, żeby doprowadzić do egzekucji wyroku. Hamletyzowanie przy wykonywaniu orzeczeń, tak popularne w naszym kraju, w Stanach nie wchodzi w grę. Tam niewykonanie postanowienia sądu uznane może zostać za jego obrazę i skończyć się nawet więzieniem. Co ciekawe, osoba, która nadużywa swoich praw przed sądem, może zostać obciążona kosztami całego procesu, a te są ogromne. Efekt? 80 procent spraw kończy się tam ugodą.

*Artur Zawadowski, ma tytuł polskiego radcy prawnego oraz amerykańskiego adwokata, jest partnerem w kancelarii Weil, Gotshal & Manges