Dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Warszawie dr Robert Gałązkowski uważa, że 12-letniego chłopca, zranionego przez przewróconą bramkę, należało zabrać do szpitala w Krakowie śmigłowcem - pisze "Dziennik Polski".

Reklama

"Dla mnie sytuacja jest czysta. Dziecko trafia do szpitala w Krynicy. Lekarze stwierdzają, że ich możliwości diagnostyczno-terapeutyczne są niewystarczające, to możliwości były dwie. Albo szybko podejmujemy decyzję o transporcie pacjenta do Nowego Sącza, albo wzywamy śmigłowiec i wieziemy pacjenta do Krakowa. Można było też od razu po przyjeździe na miejsce wypadku zespołu ratownictwa medycznego wezwać helikopter - mówi dr Robert Gałązkowski, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Warszawi.

Dr Gałązkowski zastanawia się także nad zasadnością przenoszenia ciężko rannego chłopca z karetki do karetki. Doszło do tego w połowie drogi między Krynicą i Nowym Sączem. "Nie widzę podstawy do tego, aby w drodze z Krynicy do Nowego Sącza dziecko przekładać do innej karetki. Nie znam procedury prawnej, która pozwalałaby na coś takiego. Jeśli jacyś ludzie podjęli taką decyzję - to jest ich odpowiedzialność - mówi dr Gałązkowski.

Tymczasem ustalono wstępnie, że przyczyną śmierci 12-letniego Kamila, uczestnika kolonii w Szczawniku koło Muszyny, który po przygnieceniu bramką treningową zmarł w sądeckim szpitalu, było stłuczenie i uszkodzenie serca. Informacji takiej udzielił Ludwik Huzior, prokurator rejonowy w Muszynie. Muszyńska prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo, wszczęte zaraz po wypadku.

Reklama