Akcja ratunkowa pogotowia trwała 55 minut, od przyjęcia zgłoszenia do przywiezienia chłopca na izbę przyjęć szpitala w Krynicy - zapewnia dyrektor Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego Danuta Cabak-Fiut. Tam rannego przekazano lekarzom.
Dyrektor wyjaśniła, że dziecko było potem równo dwie godziny i dziewięć minut w szpitalu, po czym lekarz dyżurny ponownie wezwał pogotowie do transportu chłopca do szpitala w Nowym Sączu. I zarzuciła mediom nierzetelność. Bo z opublikowanego przez dziennik "Polska" nagrania rozmowy dyspozytorki z lekarzem wynika, że dyspozytorka nie chciała wysłać karetki. Ale to tylko część rozmowy - powiedziała dyrektor.
"To było już wezwanie nie ratunkowe, ale do transportu sanitarnego. Według procedur, szpital powinien zapewnić lekarza do takiego transportu. Ponieważ szpital nie miał lekarza, wbrew procedurom podjęłam decyzję o wysłaniu jedynej w tym terenie karetki ratunkowej. Ta akcja pogotowia trwała godzinę i 29 minut" - powiedziała Cabak-Fiut.
Przygnieciony 15 lipca przez bramkę na boisku w Szczawniku koło Muszyny kolonista umarł w czwartej godzinie od wypadku. Był przewożony dwiema karetkami do dwóch szpitali. Tymczasem zaledwie dwie godziny trwałby transport lotniczy do szpitala w Krakowie, gdzie prawdopodobnie uratowano by mu życie. Nikt jednak nie wezwał śmigłowca. Danuta Cabak-Fiut podkreśliła, że nie zrobiono tego, bo w ciągu 19 minut ranny znalazł się w szpitalu w Krynicy.
Czy ratownicy i lekarze postępowali właściwie wobec zmarłego Kamila, zbada prokurator. Wyjaśni między innymi, dlaczego nie wezwano do chłopca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, tylko przewożono go karetkami i czy było wskazanie do wezwania helikoptera.