Na Wyspach znalazł się trzy lata temu z całą rzeszą sobie podobnych. "Chciałem coś zmienić, więc kiedy brat zaproponował mi wyjazd - nawet się nie wahałem".
Zaczynał w Birmingham. Razem z kilkoma innymi Polakami. W budowlance. "Pierwsze miesiące były koszmarne, a z moim angielskim mogłem co najwyżej kupić bułkę w sklepie. Poza tym Anglicy są inni niż Szkoci. Miejscowi chyba zazdrościli nam pracy. Mieliśmy wybitą szybę, powykręcane lusterka" - opowiada.
Mister No Problem
Minęły trzy lata. Jolkowic jest dziś dobrze prosperującym biznesmenem z firmą budowlaną, w której zatrudnia innych Polaków. Mówią na niego Mister No Problem. "Zawsze im powtarzam, że Polak potrafi. Kiedy pada, Szkoci siedzą w samochodach i piją kawę. A my budujemy dach z folii i pracujemy dalej" - mówi.
Praca 24 godziny na dobę też już jest przeszłością. 41-latek kończy ją tak, jak każdy miejscowy, by oddawać się swojemu hobby. Od ponad roku Polak udziela się w miejscowym chórze Aberfeldy District Gaelic Choir. Śpiewają w szkockiej odmianie gaelicu - celtyckim języku, który przeżył jedynie w najmniej dostępnych miejscach na północy kraju i używany jest przez niespełna 1,5 procent ludności Szkocji.
"Namówiła mnie do tego Szkotka, u której pracowałem. Zawsze chciałem śpiewać. Teraz wieczorami ćwiczę w domu, a dwa razy w tygodniu chodzę na próby chóru. Nauczycielka mówi, że mój gaelicki jest świetny" - opowiada Jolkowic.
Szkockość uspokaja...
Polak stał się lokalną gwiazdą. Występował już w lokalnej prasie i radiu. Teraz szkocja telewizja przygotowuje o nim program. W przyszłym tygodniu, razem z dwudziestoma innymi śpiewakami, wystąpi na konkursie wokalnym Royal National Mod. O powrocie nie myśli.
"Tu w Szkocji jest taka moja druga ojczyzna" - opowiada. "Nauczyłem się nie tylko śpiewu i angielskiego, ale też szkockiego luzu. Kiedyś byłem bardzo nerwowy, teraz nic mnie nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi" - tłumaczy.