- Spadek powołań jest wyraźnie zauważalny - przyznaje siostra Jolanta Olech, urszulanka, była przewodnicząca Konferencji Przełożonych Wyższych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce. Jej zdaniem najlepiej kryzys widać w codziennym życiu zakonów. Przykłady? Teraz ich członkowie mają o wiele więcej obowiązków niż dawniej, bo do opieki nad chorymi, prowadzenia katechezy czy pomocy biednym jest coraz mniej ludzi.
Kryzys powołań najbardziej dotknął zakony żeńskie. Jak wynika ze statystyk kościelnych liczba nowicjuszek spadła w ciągu ostatnich siedmiu lat z 1 tys. 188 do zaledwie 613. A do niektórych zgromadzeń nie zgłosiła się w ostatnim czasie ani jedna chętna! Ale nie lepiej jest w zgromadzeniach męskich: liczba nowicjuszy spadła w nich z 700 przed 7 laty do nieco ponad 300 obecnie.
Przyczyn tego niepokojącego dla Kościoła zjawiska duchowni szukają w kryzysie wiary. - Bo powołania są wyznacznikiem wiary - tłumaczy siostra Olech. Jej zdaniem w dzisiejszych czasach decyzja człowieka, który wybiera życie osoby duchownej, jest mniej szanowana przez jego środowisko, niż kiedyś. - Życie, jakie prowadzimy w zakonie, jest coraz mniej zrozumiałe dla większości ludzi - mówi siostra Olech. Franciszkanin ojciec Piotr Reisner, choć we własnym zakonie kryzysu nie zauważa, spadające statystyki tłumaczy postawą współczesnych młodych ludzi. - Oni boją się podejmować decyzje, boją się przyjąć na siebie odpowiedzialność, niechętnie biorą śluby i niechętnie decydują się na wstąpienie do zakonu - mówi.
To jednak nie koniec zmian. W ostatnich latach zasadniczo zmieniła się też charakterystyka osoby, która decyduje się poświęcić życie Bogu. Siostra Jolanta Olech zauważyła, że do bram zakonów żeńskich coraz częściej pukają wykształcone kobiety po studiach. "Takie, które próbowały jakoś zorganizować sobie życie w środowiskach świeckich, podejmowały różne prace, zdobywały zawód, a dopiero później zrozumiały, jakie jest ich prawdziwe powołanie" - mówi.
Podobnie jest również w męskich zgromadzeniach. Kandydat na zakonnika, brat Tomasz Pałuk ma 28 lat. Od września ub. r. jest w postulacie, czyli jeszcze przed nowicjatem, u franciszkanów. - Decyzja o wstąpieniu do zakonu nie jest łatwa, kiedy ma się już jako tako życie poukładane. Jednak ja to dobrze przemyślałem, nie miałem żadnych wątpliwości - mówi.
Tomasz pochodzi z religijnej rodziny, należał do ruchu oazowego, był też ministrantem. O zakonie zaczął poważnie myśleć dopiero, gdy skończył studia. Ale mimo coraz bardziej natarczywych myśli o poświęceniu życia Bogu, rozpoczął pracę w szkole jako nauczyciel nauczania początkowego. W ubiegłym roku podjął jednak ostateczną decyzję. W czerwcu zrezygnował z pracy w szkole, a wcześniej odbył poważną rozmowę z dziewczyną, z którą się spotykał. Reakcje bliskich i znajomych były różne. - Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś? - pytała mama. - Gościu, respect! - stwierdził natomiast jeden z kolegów.
Brat Tomasz powoli przyzwyczaja się teraz do reguł obowiązujących w zakonie. Czasem bywa trudno. - Idąc tu, godziłem się na ograniczenia, jakie wiążą się z zakonem, więc nie ma rzeczy, która jakoś bardzo by mnie męczyła. Ale... kocham góry. Wcześniej wystarczyła spontaniczna decyzja i jechałem, kiedy tylko miałem ochotę. No i bardzo lubiłem chodzić do kina. Teraz muszę prosić o zgodę - mówi kandydat na zakonnika.
*III edycja "Leksykonu Zakonów w Polsce" autorstwa Bogumiła Łózińskiego ukaże się wkrótce nakładem Katolickiej Agencji Informacyjnej
KATARZYNA ŚWIERCZYŃSKA: Dlaczego liczba powołań spada?
o. Jan Szewek*: Pan Bóg zawsze powoływał i powołuje teraz. Tyle tylko, że współczesny świat często zagłusza to powołanie, nie sprzyja wsłuchiwaniu się w siebie.
Cz właśnie dlatego coraz więcej osób decyzję o wstąpieniu do zakonu podejmuje nie zaraz po maturze, a znacznie później?
Myślę, że tak. Ta tendencja dotyczy zresztą nie tylko powołań do życia konsekrowanego, to samo dzieje się z powołaniem do małżeństwa. Odnoszę wrażenie, że młodzi ludzie boją się zbyt wcześnie podejmować zobowiązania na całe życie. Dlatego najpierw zdobywają zawód, kończą studia, idą do pracy i zarabiają własne pieniądze, a popiero potem zaczynają zastanawiać się, jak ma wyglądać ich życie.
Czy dojrzałemu człowiekowi trudniej jest odnaleźć się w zakonie niż 19-latkowi?
W pewnym sensie tak. Dorosły człowiek, który ma jakiś bagaż doświadczeń, ma swoje przyzwyczajenia. Trudniej mu z nich zrezygnować. Widzę np., że wielu osobom, które przed przyjściem do zakonu pracowały, zarabiały pieniądze, trudno jest na początku zaakceptować fakt, że tu nie mają niczego. Że jeśli chcą coś sobie kupić, muszą poprosić o zgodę, a potem przynieść paragon i rozliczyć się z reszty. Ale te wcześniejsze doświadczenia są też bardzo cenne, bo osoby, które wcześniej same się utrzymywały, doskonale znają wartość pracy i pieniądza. Tego z kolei brakuje świeżo upieczonemu maturzyście, który był na utrzymaniu rodziców.
W jaki sposób młodzi ludzie trafiają do zakonów?
Dziś mają łatwiej niż dawniej. Kiedyś trzeba było przyjść, zapukać do drzwi, porozmawiać. Teraz młodzi ludzie mogą wszystkie potrzebne informacje znaleźć w internecie. Jaki zakon ma charyzmat, czym się zajmuje, jaki jest jego charakter. Ostatnio na konferencji przełożonych zakonów męskich przekonywałem, jak ważna jest informacja w sieci. Wtedy wstał jeden z prowincjałów i powiedział, że sto procent mężczyzn, którzy przyszli ostatnio do zakonu, dowiedziało się o nim właśnie z internetu. Poza tym internet daje pewną anonimowość: jeśli ktoś dopiero się zastanawia nad swoją przyszłością, ma jeszcze wątpliwości, wówczas może po prostu wysłać maila i zapytać o wszystkie rzeczy, które go interesują.
*o. Jan Szewek, rzecznik Krakowskiej Prowincji Franciszkanów i Dyrektor Centrum Informacyjnego Zakonu