Incydent zdarzył się w 2000 roku. Rafał C. z III klasy starł się pod koszem z 16-letnim pierwszoklasistą i uderzył go kolanem. Po chwili młodszy rywal leżał na ziemi. Sędziujący nauczyciel odgwizdał faul, jednak 16-latek wciąż nie mógł dojść do siebie.
W szpitalu stwierdzono pęknięcie dwunastnicy - gdyby nie natychmiastowa operacja, Kamil najprawdopodobniej nie przeżyłby szkolnego meczu.
>>>Oni stracili życie uprawiając sport
Sprawa rozpoczęła się już później, gdy przed sądem obie klasy zgodnie świadczyły na rzecz swoich kolegów. Klasa Kamila mówiła, że faul był celowym atakiem, klasa Rafała - że wypadkiem, do jakich często dochodzi w sportach kontaktowych.
"Zderzyłem się w powietrzu z atakującym tablicę Kamilem, od którego byłem cięższy o 30 kg, co spowodowało, że doszło u niego do obrażeń" - mówił sprawca w czasie jednej z rozpraw dwa lata temu (na ostatnią się nie stawił).
>>>Koniec z gimnastyką na lekcjach w-f
Gdyby Rafałowi C. udowodniono winę i działanie z premedytacją, mógłby trafić do więzienia nawet na 10 lat. W pierwszym wyroku z 2002 roku mężczyzna został uniewinniony - sąd uznał wówczas, że sportowiec przystępujący do rywalizacji bierze na siebie tzw. ryzyko sportowe i ponosi odpowiedzialność za własne kontuzje.
Tym razem jednak sąd apelacyjny odwołał się do orzeczenia z lat 30., które stwierdza, że powoływanie się na "ryzyko sportowe" jest możliwe jedynie w przypadku"niesprzeciwienia się regułom gry". Taka interpretacja pozwoliła uznać Rafała za winnego.
Rozpatrywano dokładnie sam moment rozgrywki. Na niekorzyść Rafała zadziałał fakt, że miał opuszczone ręce pomimo, że rywal trzymał piłkę nad głową. "A więc celem nie było odebranie piłki" - ocenił sąd interpretując zdarzenie jako próbę fizycznego ataku na przeciwnika.
Obrońca Rafała - Karolina Stremska - argumentowała przy tym, że wyskok z wysuniętym kolanem jest po prostu błędem technicznym, który popełniają niedoświadczeni gracze. "Tylko zawodowi koszykarze są uczeni, by je chować" - mówiła, powołując się na opinie biegłych.
Zarazem sąd orzekł jednak, że 17-letni obrońca nie przewidział tak ciężkich następstw swojego czynu. Uznał też, że mężczyzna nie miał żadnych innych konfliktów z prawem i że nie powinien trafić do więzienia.
Ciekawostką w całym procesie był fakt, że ofiara, dziś 25-letni aplikant adwokacki, występował w procesie jako oskarżyciel posiłkowy. Wyrok nie jest prawomocny.