Puchate zwierzaki znane z kreskówek wzbudzają sympatię. Ale naukowcy zgodnie biją na alarm, że ich inwazja oznacza katastrofę dla rodzimych gatunków. "Do szopa ciągle podchodzimy jak do przyjaciela Myszki Miki z kreskówki Disneya. Tymczasem to groźny drapieżnik, który już żyje obok nas" - mówi Konrad Wypychowski, dyrektor Parku Narodowego "Ujście Warty".

Reklama

Na terenie parku prowadzone są badania, których wyniki mają przynieść rzetelną ocenę, jaki wpływ na polską przyrodę mogą mieć szopy. Wiadomo, że zwierzęta przywędrowały do nas z Niemiec, gdzie sprowadzono je przed II wojną światową. Teraz są już tam powszechne. Nasz kraj czeka ten sam los.

Aby zmierzyć szybkość kolonizowania przez szopy Polski, ośmiu osobnikom założono obroże z nadajnikami GPS. Dzięki temu można śledzić ich wędrówki. "Na razie nie ruszają się z parku, ale wiosna dopiero się zaczyna" - mówi Magdalena Bartoszewicz, która bierze udział w badaniach.

W Parku Narodowym "Ujście Warty" szopy już bardzo dały się we znaki licznym tam ptakom wodnym. "Jednego roku szop zadusił cały lęg czapli i ptaki te wyniosły się z tego terenu na parę lat" - mówi Wypychowski. „Przestaliśmy nawet wystawiać budki lęgowe dla kaczek, bo zamieszkiwały w nich szopy i norki amerykańskie” - dodaje.

Reklama

Na szczęście, pierwsze wyniki badań nie są takie złe. "Szopy posilają się ptakami w mniejszym stopniu, niż sądziliśmy. Jak dotąd preferują duże owady wodne, np. chrząszcze, gryzonie, a także owoce z ogródków działkowych w pobliżu miast" - mówi Bartoszewicz. "Ale im będzie ich więcej, tym szybciej będzie wzrastać ich presja na ptaki wodne" - dodaje uczony.

Jednak drapieżny charakter szopów praczy to niejedyny problem. Zwierzęta te są nosicielami groźnej glisty Baylisascaris procyonis. Człowiek lub zwierzę może się zarazić pasożytem podczas kontaktu z szopem, jego odchodami, lub nawet jedząc jagody, którymi wcześniej posilał się szop. Larwy glisty atakują układ nerwowy, co w efekcie może prowadzić do utraty wzroku albo do śmierci.

Szopy bardzo chętnie zamieszkują tereny zurbanizowane, jak chociażby przedmieścia miast. - "Jest ich dużo na działkach w okolicach Kostrzyna. Działkowcy nawet nie wiedzą, że szopy mieszkają tuż obok nich" - mówi Magdalena Bartoszewicz. Zwierzęta świetnie się mają, mimo że od kilku lat są w Polsce gatunkiem łownym. Chociaż jest ich coraz więcej, co roku myśliwi zabijają tylko kilkanaście sztuk. Naukowcy są zgodni, że potrzebny będzie program odławiania tych zwierząt i humanitarnego ich usypiania.

Reklama

Wszelkie informacje o spotkanych martwych czy żywych szopach mogą pomóc w badaniach. Gromadzi je Andrzej Zalewski z Zakładu Badań Ssaków PAN w Białowieży, tel. 085 683 77 75 e-mail: zalewski@zbs.bialowieza.pl

Czy szopy pracze rzeczywiście są takie groźne dla polskiej przyrody?

Andrzej Zalewski*: Najpierw musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcemy mieć taką samą przyrodę jak w Ameryce Północnej? Czy może lepiej zachować nasze rodzime gatunki.

Czy to się wyklucza?

Z doświadczeń m.in. z norką amerykańską wiemy, że obce gatunki stwarzają ogromne zagrożenie dla rodzimych, które w toku ewolucji nie zdołały wyrobić sobie mechanizmów obronnych. Do tego dochodzi zagrożenie pasożytami roznoszonymi przez szopy.

Czy ktoś zachorował już w Polsce z tego powodu?

U nas jeszcze nie stwierdzono takich przypadków, ale w Europie zmarło już kilka osób. Nicienie przenoszone przez szopy atakują m.in. układ nerwowy człowieka i zwierząt.

Jenoty też są gatunkiem obcym, ale nie spustoszyły polskiej przyrody.

To jedyny taki przykład, choć do końca nie wiadomo, jak było naprawdę. Przed pojawieniem się jenotów nie monitorowaliśmy jeszcze liczebności poszczególnych gatunków ofiar czy konkurentów, więc nie wiemy, czy się nie zmniejszyła. Istnieje hipoteza, choć niepotwierdzona, że spadek liczby średnich drapieżników spowodowany był tym, że jenoty zimą zjadają duże ilości padliny, która normalnie służyła drapieżnikom.

Czyli pozostaje tylko odstrzał szopów?

Skoro ludzie już wtrącili się do przyrody, sprowadzając szopy do Europy, to teraz muszą łagodzić tego skutki. Musimy to oczywiście robić w sposób jak najbardziej humanitarny. Odstrzał jest mało skuteczny, pozostaje więc odławianie w pułapki klatkowe i bezbolesne usypianie. Nie można szopów donikąd wywieźć, bo podrzucilibyśmy komuś kukułcze jajo.

*Andrzej Zalewski pracuje w Zakładzie Badań Ssaków PAN w Białowieży