Z naszych rozmów wyłania się spójny obraz. Na lewicy panują trzy silne emocje: po pierwsze przekonanie o silnej opresji ze strony kapitalizmu, po drugie poczucie słabości własnej, po trzecie tłumaczenie tej słabości faktem zdrady ze strony lewicowych kolegów. Muffe, Negri, Žižek, Ranci ère, Bensaïd zgodnie biją nie tylko w główne nurty lewicy francuskiej, niemieckiej czy angielskiej, ale też w samych siebie. Nawzajem oskarżają się o służenie hegemonii liberalnej: ten, kto złagodził poglądy, oskarżony jest o zdradę prostą, ten, kto zaostrzył, o zdradę wyrafinowaną, polegającą na zablokowaniu możliwości przejścia teorii w praktykę.

Reklama

Lewicowi liderzy zachowują się jak sprzedawcy usług, na które popyt zaginął, jak szewcy, kuśnierze, naprawiacze patelni, którzy tkwią ze swoimi warsztatami na obrzeżach miast, bo wierzą, że skoro ich usługi potrzebne były dawniej, będą potrzebne i dziś. Jednak lewicowcy tym się różnią od szewców, że uważają, iż za ich dzisiejszą słabością kryje się zmowa, z jednej strony wielkich producentów, z drugiej kolegów po fachu, którzy się z nimi sprzymierzyli. W głębi serca nadal czują się groźnymi drapieżnikami, którym brutalni panowie świata z trudem sznurują ręce. A przegrywają dlatego, że ich towarzysze walki nie mają odwagi Lenina.

Obawiam się, że widzą drzewa, nie widząc lasu. Rzecz nie w tym, że kolejne odłamy lewicy akceptują świat, ale że cała lewica, z nimi włącznie, od dawna pełni już tylko legalizującą rolę. Dawni marksiści powinni najlepiej rozumieć, że ludzie często wytwarzają coś, co jest zaprzeczeniem ich własnych intencji. Otóż jedynym owocem lewicowego buntu od co najmniej dwóch dekad jest bezpieczne trwanie świata, który ma być obalony.

Mało tego, jeśli lewica ma rację, jeśli istnieje blokada niepozwalająca wyartykułować poważnej krytyki rzeczywistości, to głównym narzędziem tłumiącym bunt okaże się dzisiejsza lewica. Wiecznie radykalna diagnoza, która głosi bunt, a nigdy go nie przynosi. Która uwodzi młodzież, rozprowadza jej emocje po pisemkach i manifach, a potem czyni z niej bazę dla rządów Schroedera, Blaira czy Millera. Jako realny mechanizm społeczny lewicowość jest fałszywą obietnicą, jest retoryką zmiany, której jedyną praktyczną konsekwencją jest zablokowanie wszelkich zmian. Lewica rozbraja antysystemowe emocje, przepychając je na jałowy boczny tor.

Reklama

Sierakowski ma rację, szydząc z polskiej polityki, zwłaszcza z jej pozornych radykalizmów. Z pozornej pisowskiej rewolucji, na którą dała się złapać połowa Polaków, i straszenia pisowskimi gilotynami, na co dała się złapać druga połowa Polaków. Do tego momentu pełna zgoda, ale czy lewicowa młodzież robi coś innego? Czy można wjechać do Sejmu na Napieralskim, z liderami SLD u boku, i obiecywać ludziom rewolucję?

Młoda lewica mówi o pozorności sporu w mediach, który wzmacnia neoliberalną hegemonię. Ja bym tego nie nazwał neoliberalną hegemonią, ale w istocie różnice są sztuczne. Ale czy oferta antykapitalistycznej rewolucji składana w studiach telewizyjnych Waltera i Solorza może być traktowana poważnie? Lewicowy argument brzmi: że w ten sposób hegemonia rozładowuje napięcia. A może wyjaśnienie jest prostsze? Może liberalna hegemonia zimno szacuje waszą rewolucyjną determinację? I ocenia ją jako zerową.

Czytając lewicowych rozmówców "Europy", trudno się zorientować, co w ich poglądach jest realnie antysystemowe poza mglistą deklaracją niechęci wobec kapitalizmu. Marks przynajmniej jasno mówił, że chce zniesienia własności prywatnej, a czego chcą nasi rewolucjoniści poza byciem uznanymi za rewolucjonistów? Prawią nam impertynencje, ale salonowe, z bon motów, nie z kamieni, takie w sam raz na lekkie ożywienie tętna, ale niewystarczające, aby się ich poważnie wystraszyć.

Sposób organizowania politycznej różnicy, a zatem ważnych linii sporu, jest w demokracji mało racjonalny, mamy nadal Bizancjum z polityką opartą na tak błahych tożsamościach jak lojalność wobec drużyn rydwanów. Ale oferta pryncypialnej lewicy nie jest niczym więcej jak kolejnym zaprzęgiem. Pozorem polityki. "Europa" zbyt często krytykuje prawicową pozę na antysystemowość, by odpuścić ją lewicy. To jest ta sama gra. W której męczennicy i beneficjenci, buntownicy i strażnicy, zlewają się w jedno.