Dominikanie z wrocławskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach potwierdzają: docierają do nich niepokojące sygnały na temat Koinonii Jan Chrzciciel.
„Jako osoba nieuleczalnie chora doznawałam we wspólnocie nieustannej presji. Bo według obowiązującej nauki dobry chrześcijanin nie choruje. Wyrzucano więc ze mnie złe duchy, modlono się o uzdrowienie, zarzucano mi brak wiary. A najważniejszym punktem było zbieranie datków. Lider zachęcał: chcesz coś otrzymać od Boga? Musisz dać coś w zamian” – w ten sposób działanie wspólnoty opisuje kobieta, która przed laty z niej odeszła.
Takich świadectw jest w internecie wiele. Dominikanie zajmujący się nowymi ruchami religijnymi i sektami regularnie otrzymują zapytania w sprawie Koinonii. "Niepokoi nas, że członkowie wspólnoty spotykają się również poza kościołami, w prywatnych domach lub szkołach" - mówi ojciec Tomasz Franc.
>>>Zobacz, jak polują na ciebie sekty
W Warszawie spotkanie Koinonii odbywa się raz w miesiącu w parafii Zwiastowania Pańskiego, choć na stronie internetowej wspólnoty próżno szukać tej informacji. Trzeba napisać list do jej liderów i czekać na zaproszenie.
O działalności grupy nic nie wie warszawska kuria. "Koinonia Jan Chrzciciel? Pierwsze słyszę!" - dziwi ks. Henryk Małecki z wydziału duszpasterskiego archidiecezji. A ksiądz Piotr Łapa z parafii Zwiastowania Pańskiego przyznaje, że choć oficjalnie jest opiekunem wspólnoty, jednak nigdy nie dostał od niej zaproszenia na spotkanie. "Odnoszę wrażenie, że ksiądz nie jest im do niczego potrzebny" - mówi.
W spotkaniu warszawskiej Koinonii uczestniczy kilkadziesiąt osób, w większości młodych. Punkt kulminacyjny to wspólna, głośna modlitwa. Emocje sięgają zenitu, gdy jedna z uczestniczek wzywa do wystąpienia wszystkich, którzy mają dar prorokowania. Na środek sali wychodzi młody mężczyzna i dzieli się z innymi obrazem, jaki przed chwilą zobaczył: łódź na morzu, w niej ludzie ze wspólnoty rzucający koła ratunkowe tym, którzy są za burtą. "To oznacza, że Bóg chce nas widzieć na międzynarodowym kongresie Koinonii" - sam interpretuje wizję. Chwilę później jedna z kobiet dzieli się radosną wieścią, że Bóg uzdrowił ją z cukrzycy. "Niemożliwe? A jednak!" - mówi rozpromieniona. Potem okazuje się, że to nie dosłowne wyleczenie. Chora dostała po prostu kilka dni wcześniej... pompę insulinową.
Aby zostać członkiem Koinonii i mieć tzw. wspólnotę rodzinną, która spotyka się obowiązkowo raz w tygodniu w prywatnym domu, trzeba sympatyzować z grupą około roku. Dopiero potem podpisuje się deklarację członkowską, w której jest m.in. zobowiązanie do uległości wobec przełożonych. "To stwarza ogromne pole do manipulacji. Takie niedoprecyzowanie zasad jest bardzo niebezpieczne" - podkreśla o. Franc.
Ksiądz Robert Hetzyg, którego szefowa polskiej Koinonii Iwona Sułek wyznaczyła do rozmów z dziennikarzami, bagatelizuje: "Deklaracje są jedynie wyrazem woli członków, nie mają żadnych skutków prawnych ani dla podpisujących, ani dla przyjmujących. Uległość nie jest tożsama z posłuszeństwem i ma charakter przyjacielskiego zaufania; jest ograniczona do spraw praktycznych, takich jak np. organizacja spotkań. Nie dotyczy kwestii prywatnych i sumienia" - zapewnia. Nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, ilu członków liczy wspólnota w Polsce.
Koinonia Jan Chrzciciel jest w naszym kraju od lat 90., jednak do tej pory nie udało się jej uzyskać zgody na działanie w ramach Kościoła katolickiego. "Siedem lat temu zwrócili się do nas z taką prośbą, ale arcybiskup Józef Życiński im odmówił" - mówi ks. Mieczysław Puzewicz, rzecznik archidiecezji lubelskiej. Koinonia Jan Chrzciciel jednak nie rezygnuje: przed świętami Wielkiej Nocy wrocławscy liderzy wspólnoty złożyli wniosek o rejestrację w archidiecezji wrocławskiej.
Grupa znalazła też inne wyjście: rejestruje świeckie stowarzyszenia. To konieczne m.in. po to, by móc legalnie dysponować majątkiem. Wszyscy członkowie Koinonii zobowiązują się bowiem do odprowadzania na rzecz wspólnoty dziesiątej części swoich dochodów. I - jak twierdzą - sumiennie przestrzegają tej zasady.