Sekty działają ten sam sposób co dotychczas, ale wyraźnie zmieniły grupę docelową. "Werbują już nie zagubioną zbuntowaną młodzież, ale wyszukują osoby z dużych miast w wieku 30-40 lat, które właśnie straciły pracę lub mają poważne kłopoty finansowe" - zwraca uwagę na nowe zjawisko dominikanin o. Tomasz Franc, który we Wrocławiu prowadzi dominikański ośrodek informacji o sektach. Z roku na rok zgłasza się tam coraz więcej takich osób.
Jeszcze dwa lata temu ośrodek miał niecałe 500 zgłoszeń, w ubiegłym roku było ich o sto więcej. Nie ma statystyk za pierwsze miesiące tego roku, ale dominikanie przewidują, że będzie ich mnóstwo. "Kryzys wyraźnie uaktywnił nowy sposób działania sekt" - mówi DZIENNIKOWI o. Franc.
Dariusz Pietrek, szef Centrum Informacji o Sektach i Grupach Psychomanipulacyjnych w Katowicach, potwierdza słowa duchownego. "Sekciarze w ten sposób werbowali już na początku lat 90. Gdy jednak koniunktura gospodarcza poprawiała się, metoda nie przynosiła już tak dużych zysków. Teraz, gdy ponownie coraz więcej osób odczuwa brak pracy, znów do niej wróciły" - mówi Dariusz Pietrek.
Jedną z ofiar jest 40-letnia Sylwia, biznesmenka z Wrocławia. Opowiada, jak została zmanipulowana i wciągnięta w struktury sekty. Wpadła w problemy finansowe. Znajoma podpowiedziała jej, że pewna organizacja pomoże je rozwiązać. Poszła na spotkanie.
"Usłyszałam na nim, że mają metody, dzięki którym odnajdę się w życiu, znajdę Boga i rozkręcę biznes. Uwierzyłam im" - mówi DZIENNIKOWI. Ale ta łatwowierność drogo ją kosztowała. Musiała zapłacić za specjalne kursy, m.in. samodoskonalenia czy medytacji. Po pół roku zrezygnowała. "Potem ciągle do mnie wydzwaniali, straszyli" - opowiada. Straciła ponad 3 tys. dolarów, bo w takiej walucie kazała płacić jej sekta.
Nieświadomie do sekty trafił także Marek z Warszawy, dziś urzędnik. Historię sprzed kilku miesięcy wspomina jak koszmar. "Źle wiodło mi się w pracy, z trudem wiązałem koniec z końcem. Mój dawny znajomy zaoferował mi superpracę z dużym wynagrodzeniem" - opowiada DZIENNIKOWI. "Na spotkaniu usłyszałem, że z tą firmą mogę osiągnąć sukces i pieniądze. Pomyślałem, że złapałem pana Boga za nogi" - dodaje.
Musiał najpierw zainwestować, kupując ziołowe produkty lecznicze. Do przystąpienia do sekty miał zachęcać kolejne osoby, dzięki temu dostawał procent od zakupionego przez nie towaru. Potem chodził na kursy medytacji i samodoskonalenia. Miało mu to pomóc osiągnąć sukces i powodzenie. Za każdy płacił po 200 zł. "Wpojono mi, że pracą dla organizacji przynoszę szczęście nie tylko sobie, ale i innym ludziom. Mówiono: patrz, nie jesteś egoistą, jesteś dobrym człowiekiem" - dodaje. Marek szybko zorientował się, że padł ofiarą oszustów, ale i tak stracił 8 tys. zł.
W internecie przed sektami przestrzegają ich byli członkowie. Na blogu pod adresem http://avatarkursy.blogspot.com Piotr ostrzega przed grupą ludzi określających się jako Avatar. Ta organizacja zachęca do poznania skutecznych metod, dzięki którym osiągnie się sukces finansowy, m.in. w biznesie. Owemetody można poznać tylko poprzez bardzo drogie kursy, które do niczego nie prowadzą. Trwają one dwa, trzy dni, każdy kosztuje od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Oto fragmenty blogu: "Nikt z organizacji nie mówi o tym, że aby pozyskać obiecywane efekty, należy płacić i uczestniczyć w kolejnych kursach i prowadzić minikursy w ramach własnego rozwoju".
"Kurs na Florydzie za 3 tys. dolarów. Delikatnie wypytywali o sytuację finansową i inne możliwości, sprytnie podpowiadając różne opcje. Jednak ich koronnym argumentem było to, że jadąc i zdobywając uprawnienia, będę mógł szybko spłacić pożyczkę dzięki prowadzeniu samodzielnych kursów".
"Publicznie ogłaszany cel to pomoc w każdym aspekcie życia, odnalezienie siebie, przełamanie barier i ograniczeń narzuconych przez rodzinę, środowisko, społeczeństwo, zapoznanie z metodami i narzędziami, które pozwolą stworzyć na nowo szczęśliwe życie".