Przy ul. Modlińskiej w Warszawie stoi identyczny budynek jak ten, który spłonął w Kamieniu Pomorskim. Mieszka w nim 10 rodzin. Z daleka straszą odrapane ściany. Na korytarzach brud, część drzwi do mieszkań nie ma nawet klamek. "Tu wszystko zbudowane jest z łatwopalnej dykty" - mówi 40-letnia Beata mieszkająca na Modlińskiej razem z synem. Od poniedziałku nie odrywa się od telewizora i śledzi relacje z pożaru w Kamieniu Pomorskim. Boi się, że w jej budynku stanie się to samo, bo wykonany jest w tej samej technologii co spalony dom w Kamieniu. "Na szczęście po tej tragedii mieliśmy już kontrolę straży pożarnej. Na korytarzach mamy też gaśnice" - opowiada kobieta.

Reklama

Slumsy są w każdej części kraju. Dawny hotel robotniczy przy ul. Koreańskiej we Wrocławiu miasto przejęło przed dwoma laty od PKP. Budynek podzielono na lokale socjalne. Na parterze są małe mieszkania z łazienkami i wnęką kuchenną, na wyższych piętrach pokoje ze wspólnymi toaletami i kuchniami. Mieszkaniec tego getta, 42-letni Mirosław, mówi: "Ludzie w hotelu w Kamieniu mieli pecha, my póki co jeszcze nie. Ale też siedzimy na tykającej bombie. Gaz nam odłączono, bo instalacja była nieszczelna, więc gotujemy na maszynkach na prąd. Przeciążenie jest takie, że korki wysiadają kilka razy dziennie. Tylko czekać jakiegoś zwarcia i podobnego nieszczęścia".

Takich budynków są w Polsce tysiące. Lepiące się od brudu ściany, schody grożące zawaleniem, cuchnące moczem klatki schodowe, przepełnione szamba. Wspólne ubikacje, a czasem jeszcze wygódki na podwórku. Bez łazienek, bez gazu, niekiedy bez prądu, bo lokatorzy nie płacili rachunków.

Dokładnie nie wiadomo, ile w całym kraju jest mieszkań socjalnych. Choć MSWiA właśnie zabrało się do ich przeglądu, to rząd do końca nawet nie wie, co kwalifikuje się pod termin "budynek socjalny". Według Ministerstwa Infrastruktury takich mieszkań w całym kraju jest około 60 tys. Jednak profesor Hanna Zaniewska z Instytutu Gospodarki Mieszkaniowej ocenia ich liczbę na blisko 130 tysięcy. "Oczywiście część z nich jest w niezłym stanie. To ubogie, ale w miarę bezpieczne mieszkania w blokach komunalnych. Niestety większość z nich to domy z przerobionych hoteli robotniczych, internatów czy budynków biurowych, które zupełnie nie nadają się na mieszkania dla rodzin" - mówi nam Zaniewska.

I tak w rejonie Dąbrowy Tarnowskiej na dom socjalny przerobiono budynki po zlikwidowanych szkołach, a w Gorzowie przystosowano barak po wojsku. Często są to także pojedyncze mieszkania w budynkach komunalnych o najniższym standardzie. Łączy je jedno: gminom nie zależy na nich, więc niespecjalnie dbają o ich bezpieczeństwo. Jako ostatnie są przeznaczane do remontów, wymiany instalacji gazowych i elektrycznych.

Z badań przeprowadzonych przez Zaniewską w dziesięciu gminach wynika, że tylko 5 procent domów socjalnych mieści się w budynkach wybudowanych po 1971 roku, a aż 65 procent pochodzi sprzed 1944 r. Zdarzają się takie bez doprowadzonej wody bieżącej, a regułą jest brak łazienek, gazu i centralnego ogrzewania.

Tak właśnie w dawnych wojskowych barakach ledwie kilkadziesiąt metrów od spalonego hotelu w Kamieniu Pomorskim mieszka rodzina Radyńskich. "Dzięki Bogu wiatr wiał w przeciwnym kierunku, bo nasze domy też by spłonęły" - mówi 28-letnia Ewa Radyńska.

Reklama

Domy te to przeszło 60-letnie budynki na Nowogrodzkiej zbudowane ze słomy i drewna dla stacjonujących tu po wojnie żołnierzy. "Miały stać kilka lat, ale nie było mieszkań, więc dalej żyje tu kilkadziesiąt rodzin" - dodaje Radyńska. Kilkanaście z nich ma je przydzielone socjalnie, reszta to lokatorzy komunalni lub - jak Radyńscy - prywatni właściciele.

Pożaru boją się też mieszkańcy socjalnego bloku mieszczącego się w dawnym hotelu dla pielęgniarek przy ulicy Grunwaldzkiej w Kielcach. "Kilka miesięcy temu spłonęła nam klatka awaryjna, dwie windy w ogóle nie działają, a budynek ma jedenaście pięter. Proszę sobie wyobrazić, jak bardzo się boimy, że może nam się przydarzyć to samo co w Kamieniu. Tyle że u nas nie byłoby nawet jak skakać z okien" - mówi nam 18-latek z szóstego piętra wieżowca, w którym mieszka kilkaset osób.

O krok od tragedii jest też blok socjalny przy ul. Przemysłowej 33 w Słupsku. Przeciążone gniazdka, niezabezpieczone i prowizoryczne instalacje elektryczne oraz brak hydrantu aż proszą się o tragiczny w skutkach pożar. W kuchni na drugim piętrze tego budynku kilka miesięcy temu, gdy zaczęło się dymić z przeciążonej instalacji, o mały włos nie doszło do tragedii.

"Wielokrotnie alarmowaliśmy o tym, w jakim stanie są takie budynki. Ale trzeba było aż takiej tragedii, śmierci ponad dwudziestu osób, by urzędnicy wreszcie się ludźmi zainteresowali" - denerwuje się profesor Zaniewska.