Do 23 może wzrosnąć liczba ofiar pożaru domu socjalnego w Kamieniu Pomorskim. Policja przyznaje, że dwie osoby, które są uważane za zaginione, mogły stracić życie w płomieniach.Najbardziej prawdopodobną przyczyną tragedii było zaprószenie ognia w korytarzu budynku. Wstępny raport straży pożarnej i policji nie pozostawia suchej nitki na zarządcy budynku.

"Dom nie spełniał podstawowych norm przeciwpożarowych i stanowił zagrożenie dla życia mieszkających w nim ludzi" - powiedział wczoraj komendant główny Państwowej Straży Pożarnej Wiesław Leśniakiewicz.

>>>W pożarze spłonęło aż trzynaścioro dzieci

Jak poinformował komendant główny policji Andrzej Matejuk, szczątki ofiar pożaru są spopielone, więc do tej pory nie można dokładnie ustalić, do ilu osób należą. Ofiar może być 23, ale również o dwie mniej. "Cały czas trwają badania. Ostateczny raport będzie gotowy 31 maja" - stwierdził Matejuk.

Z raportu wynika też, że strażacy nie dojechali na miejsce pożaru w 2 minuty, jak informowano wcześniej. Pierwsze zgłoszenie o szalejącym ogniu straż dostała już o godz. 0.32 w poniedziałek. Na miejscu pierwsi strażacy byli cztery minuty później. Skąd ta różnica? Zastępca komendanta głównego straży pożarnej Janusz Skulich tłumaczy ją błędem zegara w komputerze dyspozytora w Kamieniu Pomorskim. "Po dokładnym zbadaniu i porównaniu z czasem Greenwich przyjęliśmy podane oficjalnie dane. Sami dziwimy się, że rozbieżności są tak duże" - mówi nam Skulich.

Na straż dzwoniła zszokowana kobieta, która powiedziała dyspozytorce, że cały budynek już płonie. Jeden z przesłuchanych przez policję świadków twierdzi, że widział płomienie już kwadrans po północy. "Nie zadzwoniłem po straż, bo myślałem, że zrobił to już ktoś inny" - zeznał mężczyzna.

>>>Przeczytaj reportaż o bohaterce z Kamienia Pomorskiego

Według wstępnego raportu ogień został zaprószony kilka minut po północy w korytarzu na pierwszym piętrze - w samym sercu hotelu. Potwierdza to mieszkaniec budynku 28-letni Remigiusz Rymarski. "Wielu sąsiadów mówi, że paliła się szafa na korytarzu na piętrze" - mówił w rozmowie z DZIENNIKIEM.













Reklama

"Najgorsze jest to, że strażacy nie potrafili nam pomóc. Biegali nieudolnie z trzymetrową drabiną i podstawiali pod okna na drugim piętrze. Robili to nie w tym miejscu, gdzie byli ludzie. Zaczęli od strony, gdzie znajdowały się toalety i kuchnie. A z drugiej w oknach płonęły kobiety, dzieci. Skaczących z okien łapały zupełnie przypadkowe osoby z ulicy. Ci, którzy bali się i nie skoczyli z drugiego piętra, spłonęli żywcem" - mówił Rymarski.

Strażacy stanowczo odpierają jednak podobne zarzuty. Ich zdaniem zrobili wszystko, co mogli, a akcja ratunkowa przeprowadzona była wzorowo. "Gdy strażacy przyjechali na miejsce, nawet nie próbowali gasić pożaru, tylko natychmiast przystąpili do ratowania ludzi" - mówi Janusz Skulich. Jego zdaniem po prostu nie było możliwości, by ocalić większą liczbę osób. Cała akcja trwała 7 minut, w tym czasie udało się wyprowadzić z budynku 11 osób.

Zdaniem komendanta głównego straży pożarnej Wiesława Leśniakiewicza budynek nie spełniał żadnych standardów bezpieczeństwa przeciwpożarowego, co więcej, stanowił zagrożenie dla życia mieszkających w nim ludzi. "Winę za to ponosi zarządca, czyli samorząd Kamienia Pomorskiego i spółka zarządzająca. Osoby odpowiedzialne za stan techniczny budynku będą pociągnięte do odpowiedzialności" - zapowiedział wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna.

>>>Cała Polska szuka domów do wyburzenia

Bronisław Karpiński, burmistrz Kamienia Pomorskiego, nie poczuwa się jednak do winy. "Za stan budynku odpowiedzialny jest Zarząd Gospodarki Mieszkaniowej. Jednak decyzję, czy wyciągnę konsekwencje dyscyplinarne wobec jego szefów, podejmę dopiero wtedy, gdy zapoznam się z ostatecznym raportem o przyczynach tragedii" - mówi nam Karpiński.

Zdaniem wicepremiera Schetyny takich budynków jak hotel w Kamieniu Pomorskim na terenie całego kraju może być nawet ponad tysiąc. Od wtorku w całej Polsce we wszystkich domach socjalnych przeprowadzane są wspólne kontrole inspektorów budowlanych i straży pożarnej.