Pierwszy hufiec pracy powstał w lipcu 1958 roku w Mikowie w Bieszczadach. Zainteresowanie pracą w leśnej głuszy było tak wielkie, że organizatorzy założyli nowe obozowiska w Wetlinie i Przysłupie. Ponad półtoratysięczna rzesza junaków z dziewiczej placówki OHP wniosła wkład w budowę kolei wąskotorowej Rzepedź-Moczarne, którą transportowano górskie buki. Ten pionierski okres był bardzo barwny. Jak pisze Stefan Bratkowski w książce "Chłopcy w szarych mundurach", gdy do jednego z hufców nie dowieziono w porę żywności z powodu zadymki śnieżnej i awarii radiostacji, głodni junacy wsadzili komendanta do kotła z kawą, oświadczając, że go ugotują. Jednak więcej czasu zajmowała ochotnikom praca. W 1958 roku ohapowcy sprawdzali się też m.in. na budowach hut "Dzierżyński", "Kościuszko", "Batory", w Kombinacie Górniczym w Turoszowie. Potem w większych miastach zaczęły powstawać komendy zgrupowania OHP do organizowania nauki zawodu dla młodzieży, połączonej ze szkoleniem wojskowym. Wkrótce powstały też hufce stacjonarne, finansowane przez przedsiębiorstwa państwowe żywo zainteresowane szkoleniem przyszłej kadry.

Reklama

Polowanie na ochotników

Jednym z punktów działalności komendantur OHP był pobór nowych kandydatów. Prowadzono go co roku na początku jesieni po gorączkowej kampanii propagandowej w prasie i radiu. Ohapowców przedstawiano jako młodzież o szerokich horyzontach, rozsądną, pracowitą, mającą w ręku fach. W kronikach filmowych uśmiechnięci przedsiębiorcy z entuzjazmem wypowiadali się o junakach, podkreślając ich wysokie kwalifikacje i kulturę osobistą. Propagandę tworzyli sami junacy. Ich listy do kolegów, ich szare mundury, które budzą sensację, gdy przyjeżdżają w rodzinne strony, ściągają nowych ochotników - pisał jeden z warszawskich dziennikarzy. Najlepszymi werbunkowymi okazywali się weterani znający realia życia w PRL-u. Poborowych wyszukiwali m.in. na dworcach kolejowych, skąd nieraz zabierali do hufca ludzi drzemiących na peronowych ławkach. Jak wspomina jeden z werbunkowych "asów", zastępca komendanta OHP w Katowicach Marian Kasprzyk w książce "Pejzaż w cieniu emblematu, czyli 45 lat mojego życia w OHP": "Dobrzy" werbownicy rzadko stosowali się do "sprawdzonych form naboru", czyli do nieodzownego kontaktu z lokalnym komitetem partii, ZMS, wydziałem zatrudnienia PRN czy innymi "opiniotwórczymi" ciałami - oni szli do sołtysa, na jarmark, do gospody, Klubu "Ruchu" czy GS, do straży pożarnej [...], koniecznie na odpust, posterunek MO, wypadało być w pobliżu wesel, festynów, zabaw, imprez sportowych. Dobrymi informatorami o wolnej sile roboczej, o "chłopcach bez zawodu" byli muzykanci, kowale, obwoźni handlarze starzyzną i garnkami, inseminatorzy, listonosze… Co do mnie, znajomość ministrantury bardzo mi ułatwiała (najbardziej skuteczny!) kontakt z proboszczami.

Szare mundury i łyse glace

Ohapowców można było rozpoznać po szarych mundurach i ostrzyżonych na zapałkę głowach. Ale nie tylko surowy wygląd sprawiał, że o młodzieży z hufców krążyły nieprzychylne opinie. Do OHP nierzadko trafiała młodzież trudna, pozbawiona opieki rodzicielskiej. Niejeden wychowanek OHP wchodził uprzednio w konflikt z prawem, mieszkał w poprawczaku, bywał w Izbie Dziecka MO. Większość ochotników pochodziła ze wsi i małych miasteczek i nie ukończyła szkoły podstawowej.

Reklama

Nieprzypadkowo stacjonarne hufce zakładano z dala od aglomeracji - były niczym kolonie żyjące własnym życiem. Ze względu na trudny charakter młodzieży panowała w nich surowa dyscyplina, począwszy od utrzymania zaścielonych łóżek, po wieczorne apele, podczas których sprawdzano listę obecności. Swoistą świętością OHP była tablica z bloczkami żywieniowymi. Jeżeli okazało się, że ochotnik nie stawił się w pracy, to nie mógł liczyć w tym dniu na posiłek.

Hufiec czasem ratował przed całkowitym zdemoralizowaniem. Na kursach w OHP niejeden łobuz nauczył się zawodu elektryka, ślusarza, betoniarza, zaliczył służbę wojskową. Wielu po raz pierwszy zapoznawało się ze środkami higieny i właściwym zachowaniem w miejscach publicznych. Kasprzyk pisze: Tutaj wielu spotkało się po raz pierwszy z telewizorem, nauczyło się posługiwać nożem i widelcem, rakietą pingpongową.

Reklama

Żywiołowy temperament trudnej młodzieży wykorzystywany był przez aktyw ZMS podczas komunistycznych świąt i wieców, gdzie ich młode, silne głosy wydawały się niezbędne dla podreperowania image’u lokalnego przywódcy, stąd ich częsty udział w tzw. grupach inicjatywnych na zapleczu trybun 1-majowych, skąd to właśnie dobiegało gromkie i spontaniczne - niech żyje! - wspomina Kasprzyk.

Wakacyjna Tania siła robocza

Z myślą o uczniach organizowano hufce wakacyjne, oferujące pracę sezonową. Taką działalnością OHP interesowały się przedsiębiorstwa, chcące skorzystać z taniej siły roboczej, czy leśnictwa, w których uczniowie za drobnym wynagrodzeniem zajmowali się sadzeniem drzew, przecinką, grodzeniem mrowisk. Uczniowie szkół zawodowych odbywali płatne praktyki w PGR-ach na przykład pod hasłem walki o estetyczny wygląd gospodarstw. Uczestnik akcji w PGR-ze Kowalów wspominał: Nowe zadanie brzmiało - rozebrać na złom trzy ciągniki [...], części wywieźć do składnicy złomu. Czas dwa dni. Znów trzy brygady. Pasja ogromna, bo przecież to przyszli mechanicy. Minęło zaledwie osiem godzin i po ciągnikach pozostało puste miejsce, czysto sprzątnięte […]. Po kilku dniach hufiec przyjął nowe zadanie - stawianie snopków w kopki.

Organizacja hufców wakacyjnych często pozostawiała wiele do życzenia. Jeden z wychowawców częstochowskiej Szkoły Rzemiosł Budowlanych na obozie w Łagiewnikach wspomina: Ponieważ młodzież była głodna, udałem się do kuchni, by sprawdzić, jak wygląda szansa na obiad. Duża kłódka przy drzwiach kuchennych zdenerwowała mnie i z miejsca poszedłem do dyrektora PGR. Pan dyrektor leżał na łóżku w ubraniu i w butach, całkowicie zamroczony alkoholem. Dowiedziałem się również, że księgowy, magazynier i wielu innych pracowników pojechali autokarem do Warszawy. […] Na obiad pobrałem od kierownika fermy PGR cztery kurczaki. Ziemniaki wykopali uczniowie na polu gospodarstwa. Posiłek przygotowała sklepowa z sąsiadką.

Z wakacyjnej oferty OHP korzystali również studenci. Wielu z nich kusiła perspektywa otrzymania w nagrodę od uczelni stypendium. Studenci często nie radzili sobie z ciężką pracą fizyczną i siermiężnymi warunkami życia. Niejeden z żaków po wstępnych oględzinach miejsca pracy udawał się w podróż powrotną. Dla wielu jednak pomimo wszelkich niewygód wakacyjne hufce stanowiły niezapomnianą rozrywkę. Zwłaszcza że do żelaznych punktów programu takich wakacyjnych eskapad należały ogniska integracyjne i wieczorki taneczne z udziałem miejscowej młodzieży.

Propaganda chałupnicza

OHP miały kształcić i wychowywać, ale także służyć gospodarce ludowej ojczyzny. Na wsi zastępy młodzieży w szarych mundurach kosiły zboże, pieliły buraki i odchwaszczały żyzne pola PGR-ów. W miastach budowały obiekty o charakterze strategicznym z punktu widzenia władz, takie jak zakłady przemysłowe. Dlatego intensywnie je promowano. Do pracy w OHP zachęcały młodzież rozmaite materiały propagandowe - plakaty, broszury, teksty w prasie młodzieżowej, slogany zamieszczane nawet na mapach PTTK, kolorowe znaczki. Werbownicy z OHP wykazywali się w tym zakresie także własną inicjatywą. Nierzadko hufce wysyłały swoich przedstawicieli w głąb kraju, do zapadłych miejscowości, w których panowało dotkliwe bezrobocie. Zabierali w podróż nie tylko niezbędne rzeczy, ale też zestawy plakatów i ulotek zawierających informacje o macierzystym hufcu wraz z adresami najbliższych punktów zbornych OHP. Po wyczerpaniu nakładu ulotek na ogół własnoręcznie trzeba było przygotować nowy materiał do kolportażu. Końcowy efekt zależał od pomysłowości i zdolności plastycznych autora.

W rzeczywistości nawet wzmożona akcja propagandowa przynosiła mizerne efekty. Dla wielu młodych ludzi zdobycie zawodu tokarza, betoniarza czy elektryka po prostu nie było szczytem marzeń. W konsekwencji w pierwszych latach działalności nabór do OHP nie przekraczał 2000 osób rocznie.

p