To, co Donald Tusk nazwał kiedyś liberalno-konserwatywnym populizmem, nad Sekwaną praktykowane jest ze znacznie większym rozmachem. Sarkozy nie tyle kokietuje obie strony sceny politycznej, on jednocześnie jest i prawicą, i centrum, i lewicą. Kilka dekad temu takiemu politykowi zarzucono by populizm. Dziś wiadomo, że jest to coś więcej: to najlepsza z dostępnych metod wzmocnienia władzy w obecnej fazie demokracji.

Reklama

Z początku elity francuskie nazywały Sarkozy’ego "pajacem", mówiono o biegunce pomysłów, które po chwili są porzucane, o ich wzajemnej sprzeczności. Dziś widać, że to szaleństwo jest skuteczną metodą rządzenia. Dyskursy ideowe zostały zniszczone, opozycja nie ma sztandarów, z którymi może stanąć do walki. Jest też bardzo ważny element, który wskazuje Todd: to się ludziom coraz bardziej podoba.

Chyba jako pierwszy te nastroje wyczuł Tony Blair, gdy ogłosił swoją "trzecią drogę". Okazało się, że społeczeństwo przestało nagradzać w polityce wyrazistą tożsamość, a zaczęło rozmytą centrowość. Politycy ten fenomen wyczuwali już od dawna, stąd też prawicowość i lewicowość były coraz bardziej temperowane. Metoda Sarkozy’ego, podobnie jak Tuska, poszła jednak znacznie dalej. Oni są nie tyle centrowi, oni są mozaikowi. Lubią głosić wszystkie hasła: i centrowe, i te wyraziste. Bo chcą być nie tylko centrystami, ale także twardymi prawicowcami i prawdziwymi liberałami. Dobitnie mówią ludziom: nie musisz iść do konkurencji, w moim sklepie każdy znajdzie coś dla siebie.

Zanosi się, że podobny model rządzenia wprowadzony zostanie w Ameryce. Obama jest u władzy zaledwie 100 dni, trochę więc za krótko, by stawiać ostateczną diagnozę. Ale już teraz na amerykańskiej lewicy słychać głosy zawodu i coraz częściej pojawia się porównanie do Sarkozy’ego. Podobnie jak francuski prezydent Obama chce grać jednocześnie wszystkie role: chce być zwolennikiem zmian oraz ich przeciwnikiem, obrońcą zwykłych ludzi oraz protektorem koncernów, jastrzębiem kontynuującym politykę Busha oraz gołębiem otwierającym się na Iran i Syrię. Jego rząd wygląda jak wielka koalicja, w której jest nie tylko Hillary Clinton, ale także ważne postaci z administarcji Busha.

Reklama

W "Europie" będziemy chcieli głębiej zanalizować to zjawisko. Dziś pokazujemy przykłady Ameryki i Francji, za tydzień Rosji i Włoch. Potem Polskę. Wydaje się, że ocena polityki wypłukanej z ideologii nie będzie prosta. Przykład Francji, Polski czy Ameryki można opisywać jako ewidentnie pozytywne zjawisko odzyskiwania przez politykę suwerenności. Szefowie państw stają się dzięki niej silniejsi, mają rozwiązane ręce, mogą prowadzić bardziej pragmatyczną politykę. Z drugiej strony widzimy, że z tej swobody wcale nie korzystają. Na razie manipulowanie ideami staje się nie środkiem do celu, ale celem, radością utrzymywania wysokiego społecznego poparcia, którego nie wykorzystuje się do większych politycznych planów.

Włochy i Rosja to jeszcze inne przypadki. W tych pierwszych sprowadzenie prawicowości do populizmu uczyniło politykę bardziej stabilną, za cenę coraz bardziej operetkowej demokracji. W Rosji z kolei manipulowanie ideowymi różnicami nie jest nową modą, ale tradycją, którą trzeba ocenić pozytywnie, bo choć blokuje rozwój demokracji, to zarazem zabezpiecza politykę przed przejęciem jej przez ideowych radykałów.

Postpolityka, strategia mozaikowych tożsamości, manipulowania ideami, biorąca się po części z cynizmu, a po części z mądrości, jest formułą rządzenia, która na naszych oczach wyraźnie zdobywa popularność. Jak wiele politycznych mechanizmów, sama z siebie zapewne nie jest ona ani dobra, ani zła. Efekt zależy od sposobu użycia tego narzędzia. Jedno widać wyraźnie - ta formuła rządzenia jest odporna na krytykę tej części elit, która domaga się powrotu do wyrazistych różnic. Od dawna widać, że proces wyzwalania się władzy od narzucanych jej ideowych zobowiązań szybko posuwa się naprzód i nic go nie potrafi zatrzymać. Dziś jednak to wyzwolenie wydaje się niemal pełne.