Ten film był potrzebny wszystkim. Widzowie po okresie socrealistycznej agitacji oraz i kina rozliczeniowego z entuzjazmem przyjęli tak spektakularną ekranizację powieści Henryka Sienkiewicza. Aleksander Ford marzył o odzyskaniu pozycji czołowego reżysera, mocno nadwerężonej przez sukcesy swojego dawnego asystenta Andrzeja Wajdy. Największe jednak oczekiwania miał wobec filmu Władysław Gomułka, a wraz z nim cały sztab PZPR. Rzecz w tym, że antyniemiecki wydźwięk zarówno powieści, jak i jej ekranizacji były w jego oczach doskonałym krytycznym komentarzem rewizjonistycznych tendencji rozkwitających wówczas w RFN - o czym wypowiadał się otwarcie. Gomułkę ubodło zwłaszcza to, że w tym właśnie czasie kanclerz Konrad Adenauer udzielił audiencji ówczesnemu Wielkiemu Mistrzowi Zakonu Krzyżackiego - co najgorsze - ubranemu w tradycyjny biały płaszcz z czarnym krzyżem. Dokładnie taki, w jakich jego poprzednicy walczyli pod Grunwaldem. Niewykluczone więc, że najwyższe władze PRL osobiście ingerowały w treść materiałów reklamujących film. A można było znaleźć w nich takie na przykład zdania: Gdy oglądamy film Forda, mimo woli przychodzą na myśl czerwone i biało-czerwone sztandary na gruzach hitlerowskiego Berlina. Autor scenariusza Jerzy Stefan Stawiński wspominał po latach: Peerelowska propaganda lubiła ten film, ponieważ bardzo łatwo można było uczynić z niego film antyniemiecki, jakim on w rzeczywistości nie był. Film opowiadał wprawdzie o zakonie krzyżackim, ale niesłychanie łatwo dało się postawić znak równości między rycerzami w białych płaszczach z czarnymi krzyżami a Niemcami. Przecież w chwili premiery "Krzyżaków" od zakończenia II wojny światowej minęło zaledwie piętnaście lat. W tym czasie Gomułka straszył Polaków kanclerzem niemieckim Adenauerem i taki film miał być odpowiedzią na roszczenia niemieckich imperialistów i agentów wobec polskich ziem zachodnich.
Plastikowe zbroje i topory z gumy
Zdjęcia do "Krzyżaków" rozpoczęły się 3 sierpnia 1959 roku. W malowniczych plenerach w okolicach Malborka i Stargardu Gdańskiego rozłożyło się filmowe miasteczko, z około 1000 statystów (tylu brało udział w scenie bitwy pod Grunwaldem), blisko 300 końmi, nie wspominając o samej ekipie. Na potrzeby filmu kupiono pierwsze w Polsce szerokokątne obiektywy. Zapewne dla uniknięcia jakiegokolwiek udziału niemieckiego w procesie produkcji, zamiast standardowej taśmy Agfy podczas kręcenia korzystano z taśm Eastmana. Statystów angażowano w całej Polsce, ale zatrudniono też niemal całą ludność okolicznych wsi. Wspomnienia statystów barwnie oddają atmosferę pracy na planie. W lasach, w stronę Kolincza są idealne spady, pagórki wręcz stworzone do galopu. Były zarzucone starymi korzeniami, aby je oczyścić najęto sporo ludzi. Sprowadzono nawet więźniów ze Stargardu, którzy las podkopywali i oczyszczali - wspominał Mieczysław Herman. Miał w filmie spory udział. Nie tylko grał rycerza z przybocznego orszaku Juranda ze Spychowa, ale też w niektórych scenach zastępował nieumiejącego jeździć konno Leona Niemczyka. Grałem w trzech scenach - dorzuca Kazimierz Konkel - w tym w tej najważniejszej, w bitwie pod Grunwaldem. Wyglądałem jak prawdziwy rycerz, chociaż miałem zbroję z plastiku i drewniany miecz. Topory były gumowe, żeby się ludzie nie pozabijali. Jeśli wierzyć wspomnieniom, realizacja filmu była na tyle dużą atrakcją, że okoliczna ludność bez szemrania godziła się ponosić pewne osobiste straty. Pewien rolnik na przykład skosił zboże na fragmencie pola, gdyż było to niezbędne dla właściwego ujęcia. Mieszkańcy Tczewa natomiast przez kilka dni żyli bez prądu, po tym jak ścięto słup wysokiego napięcia na wzgórzu, z którego filmowy Władysław Jagiełło miał prowadzić bitwę.
Niezwykłe tempo
Mimo olbrzymich środków przeznaczonych na produkcję niezwykłym sukcesem było ukończenie filmu w niespełna półtora roku od momentu napisania scenariusza. Ten zresztą powstał również w rekordowym tempie dwóch tygodni.
Mimo że jakość artystyczna "Krzyżaków" od początku wzbudzała mieszane uczucia, wszyscy zainteresowani powstaniem filmu byli ostatecznie zadowoleni. Widownia ledwo mieściła się w kinach. Aleksander Ford nie przebił może popularnością Andrzeja Wajdy, miał jednak w 1960 roku swoją chwilę wielkiego triumfu. Nikomu nie przeszkadzało, że w pośpiechu umknęło filmowcom sporo detali, które po latach obrosły w anegdoty - a to ktoś dostrzegł na polach Grunwaldu rycerza w trampkach, a to w średniowiecznym plenerze pojawia się nagle samochód ciężarowy czy wreszcie któryś z dzielnych wojowników spogląda na zegarek. Zadowolony był także Władysław Gomułka. Być może wyobrażał sobie, że zadał mocny cios rewizjonistycznej polityce Adenauera. Kanclerz bowiem istotnie złożył urząd zaledwie trzy lata po premierze filmu. Choć nie wiadomo nic o tym, by kiedykolwiek oglądał "Krzyżaków".
"Awantura o Basię", pierwszy film bez propagandy
Drugim głośnym filmem tych lat była "Awantura o Basię". W przeciwieństwie do dzieła Forda ten film nie miał żadnego piętna politycznego. Była to druga po "Królu Maciusiu I" poważna produkcja dla dzieci i młodzieży, jakiej dokonano w powojennej Polsce. Czarno-biały jeszcze obraz nakręcono w 1959 roku. Film powstał niejako przez przypadek, bowiem przed studiem filmowym kierowanym przez Wandę Jakubowską postawiono zadanie nakręcenia filmu. Jedynym gotowym scenariuszem była wtedy… "Awantura o Basię". Wyzbyty kontekstu politycznego film odpowiadał i widzom, i cenzurze, torując drogę kolejnym produkcjom dla młodych widzów. "Awantura o Basię" nie tylko trafiła do serc dziecięcej publiczności, ale uhonorowano ją licznymi nagrodami w kraju i za granicą, m.in. Brązowym Lwem na Międzynarodowym Festiwalu Filmów dla Dzieci w Wenecji w 1960 roku.
p