Szef delegatury IPN w Olsztynie Stanisław Achremczyk w czasach PRL pracował jako cenzor. Gdy informacja wyszła na jaw, zrezygnował ze stanowiska. Ale to nie koniec sprawy - prezes Instytutu wezwał do Warszawy szefa oddziału IPN w Białymstoku, który stał za niefortunną nominacją.

"Kurtyka się wściekł, trzaskał drzwiami, wszyscy schodzili mu z drogi" - mówią DZIENNIKOWI pracownicy Instytutu. Okazuje się bowiem, że przeszłość Achremczyka doskonale znano w białostockim IPN.

Reklama

>>> Były cenzor został szefem delegatury IPN

W IPN zapanowała atmosfera wstydu i konsternacji - na korytarzach warszawskiej centrali pracownicy nie mówią o niczym innym niż o sprawie Achremczyka. Nominacja byłego pracownika PRL-owskiej cenzury wystawiła IPN na potężny ostrzał. "To straszny wstyd, to nas powołano do kontrolowania przeszłości ludzi z pierwszych stron gazet, a sami nie potrafimy kontrolować swojej instytucji" - mówi nam anonimowo jeden z historyków centrali IPN.

58-letni profesor historii z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego na stanowisku szefa olsztyńskiego oddziału Instytutu wytrwał jedynie pięć dni. Ustąpił, gdy w poniedziałek w programie TVN "Teraz my" ujawniono, że w latach 70. przez 2,5 roku pracował jako cenzor. Tymczasem ustawa o IPN mówi wyraźnie: nikt, kto był zatrudniony w cenzurze, nie może pracować w Instytucie.

>>> Urban: Praca w IPN gorsza od cenzorowania za PRL

Nic dziwnego, że Kurtyka jeszcze we wtorek wezwał na dywanik szefa IPN z Białegostoku Cezarego Kuklę, który zarekomendował Archemczyka. Ma się z czego tłumaczyć, bo według naszych rozmówców pracownicy tamtejszego IPN nie znali ustawy o swej instytucji. "Wszyscy wiedzieli o przeszłości profesora, ale nikt nie wiedział o istnieniu takiego zakazu" - mówi nam jeden z byłych pracowników oddziału. Potwierdza to fakt, że jeszcze w piątek na oficjalnej stronie delegatury wisiała notka biograficzna Achremczyka z informacją o pracy w cenzurze.

Sprawa jest tym bardziej kuriozalna, że Achremczyk początkowo nie chciał przyjąć oferty. Zgodził się dopiero po usilnych namowach. Sam Achremczyk twierdzi, że też nie znał przepisu zakazującego cenzorowi pracy w IPN. "W przeciwnym razie nigdy nie przyjąłbym stanowiska" - broni się Achremczyk w rozmowie z DZIENNIKIEM.

>>> Cenzor PRL rezygnuje z pracy w IPN

Nie uważa jednak, że praca w cenzurze go dyskwalifikuje. Twierdzi, że oceniał wyłącznie publikacje naukowe z zakresu rolnictwa, technologii rolnych i ubezpieczeń wydawanych przez bydgoską Akademię Techniczno-Rolniczą. Takie jak chociażby "Czynniki wpływające na efektywność ochrony ubezpieczeniowej w gospodarce państwowej". "Właściwie nie ingerowałem w teksty" - mówi nam Achremczyk, który do cenzury trafił po studiach. "Moja ingerencja polegała np. na zamienieniu słowa "niemiecki" na "enerdowski", i tyle" - twierdzi.

Inaczej jednak o cenzorach mówią ci, którzy w czasach PRL mieli z nimi kontakt. - Tam pracowali ludzie bez poglądów. Traktowali to jako dobrą pracę, przepustkę do kariery - twierdzi Stefan Pastuszewski, który 30 lat temu był dziennikarzem bydgoskiego "Ilustrowanego Kuriera Polskiego". "Pamiętam, jak upajali się władzą. Mogli zmieniać każde słowo w tekście" - dodaje.



Szef IPN Janusz Kurtyka nazwał nominację Achremczyka "błędem obciążającym Instytut". A co z białostockim szefem IPN, który zarekomendował byłego cenzora? "Nie miałem czasu jeszcze przyjrzeć się tej sprawie" - powiedział nam Kurtyka.