To oznacza, że kryzys gospodarczy już wyraźnie wpłynął na nasze wynagrodzenia - ich wzrost przestał być zauważalny. Na początku roku nie było jeszcze tak źle. Wzrost pensji wyhamował jednak w czerwcu, gdy płace poszły do góry tylko o 2 proc. Wczorajsze dane przekazane przez GUS są lepsze od przewidywań, ale wcale nie napawają ekonomistów optymizmem.

Reklama

Średnia pensja wyniosła 3361,90 zł, a to oznacza, że była wyższa o 3,9 proc. w porównaniu z lipcem ubiegłego roku. "Jednak ten wzrost naszych płac pożera wysoka sięgająca, 3,5-proc. inflacja" - wyjaśnia Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku. "Co z tego, że idziemy do sklepu z większą kwotą pieniędzy w portfelu, skoro nie możemy kupić więcej niż dotychczas, bo towary są droższe" - tłumaczy.

>>>Anna Przybylska za 30 dni pracy dostanie ćwierć miliona

Eksperci przewidują, że z brakiem podwyżek będziemy musieli pogodzić się przynajmniej do końca roku. "Wzrost pensji na poziomie nawet tych 3,9 proc. może już się nie powtórzyć i będzie jeszcze gorzej. Być może w lipcu nastąpiło po prostu niewielkie ożywienie gospodarcze, które nie doprowadzi do dużych zmian" - wyjaśnia znany ekonomista Ryszard Petru.

>>>Czarny scenariusz to nawet realny spadek pensji

"Musimy się przygotować na to, że co najmniej do końca roku poziom wzrostu pensji będzie niewielki i będzie go połykać inflacja" - potwierdza dr Marek Dietl, ekspert z Instytutu Sobieskiego. A mniejsze pieniądze to jednocześnie mniejsza konsumpcja. "Jeśli zaczniemy mniej kupować, może to się odbić negatywnie na gospodarce" - dodaje. Nikt jednak nie potrafi oszacować skutków ewentualnego spadku konsumpcji. "Czy będzie źle? Pokażą to dopiero dane z sierpnia i września" - twierdzi Ryszard Petru.

Tymczasem dokładnie rok temu sytuacja była wręcz przeciwna. GUS ogłaszał dane, w których ogłosił rekordowy wzrost pensji w lipcu 2008 r. na poziomie 11,6 proc.

Reklama

Polacy mogli wtedy pozwolić sobie na nowe telewizory, pralki czy samochody. Niektórzy negocjowali z pracodawcami tak duże podwyżki, o których dziś można tylko pomarzyć: o 20 proc. większe pensje zyskali pracownicy Zakładów Azotowych Puławy, ponad 10-proc. załoga Orlenu.

Teraz część przedsiębiorstw zdecydowała się na obniżki pensji. Tak m.in. właśnie dzieje się w handlu nieruchomościami. "Średnio zarabiamy nawet o tysiąc złotych miesięcznie mniej niż rok temu" - opowiada DZIENNIKOWI Anna Lewandowska, pośrednik w agencji nieruchomości z Warszawy. "Nic dziwnego, skoro nasze zarobki opierają się głównie na prowizjach, a mieszkań i domów sprzedaje się o kilkadziesiąt procent mniej niż przed rokiem" - dodaje.

Podobnie kiepsko jest też w innych branżach. Według najnowszego raportu firmy Hays Poland pensje u deweloperów zmniejszyły się nawet o 20 proc., a w sprzedaży i marketingu o 10 do 20 proc. "To zrozumiałe" - uważa ekspert z Konfederacji Pracodawców Lewiatan Jeremi Mordasewicz.

"W poprzednich latach ze względu na brak wykwalifikowanych pracowników wynagrodzenia rosły w zawrotnym tempie. Jak się okazało ten wzrost była dwukrotnie wyższy od wzrostu wydajności pracy. W efekcie polskie firmy zaczęły tracić konkurencyjność w zderzeniu z przedsiębiorstwami zagranicznymi. Dziś rynek pracownika już się skończył, a więc skończyły się też podwyżki" - tłumaczy.

Jak przyznają ekonomiści, dane podawane przez GUS nie obejmują przedsiębiorstw poniżej 9 pracowników. "Tam zarobki ani drgną. Wszyscy czekają na poprawę sytuacji" - mówi dr Marek Dietl.