"Na podstawie tego wykresu i następnych - nie uprzedzając jeszcze wyników badań - mieliśmy do czynienia nie z narastającym zagrożeniem, że gdzieś tam coś powoli wypływało; tylko nagle, w jednej sekundzie, nastąpił niespodziewany wypływ metanu. Skąd - nie potrafię na to odpowiedzieć" - powiedział dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego (OUG) w Katowicach Jerzy Kolasa.

Reklama

To wnioski ze wstępnej analizy zapisów czujników w kopalni "Wujek-Śląsk" z dnia katastrofy. Metan zapalił się o 10.10. Wcześniej czujniki pokazywały, że stężenie gazu jest w normie. I potem nastąpił pionowy skok.

Takie "pułapki metanowe" zdarzają się w kopalniach. Kolasa przypomniał zajście z zeszłego roku w kopalni "Sośnica-Makoszowy". Gaz zbiera się w różnych miejscach w ścianie i może być nagle uwolniony. By temu zaradzić wykonuje się specjalne odwierty. Ale w kopalni "Śląsk" ich nie robiono, bo nie było dotąd takiej potrzeby.