Jerzy Dziewulski, były szef jednostki antyterrorystycznej na warszawskim lotnisku Okęcie, nie kryje oburzenia postawą polskich władz. "Gdy mówimy, że nie ma zagrożenia, to wtedy wybuchają bomby" - mówi dziennikowi.pl Dziewulski. "Tak mówią tylko ludzie, którzy nie mają pojęcia o terroryzmie. Zagrożenie jest zawsze" - dodaje.

Zgadza się z nim Sławomir Petelicki. "Musimy pamiętać, że jesteśmy w Iraku, a przez to - na liście terrorystów" - przypomina były szef jednostki GROM. Nie chce jednak całej odpowiedzialności za bezpieczeństwo zrzucać na służby.

"Wszyscy powinni być wyjątkowo czuli na podejrzane sytuacje" - mówi dziennikowi.pl. I proponuje, by do zapobiegania potencjalnym zagrożeniom zaangażować wszystkie osoby, które jakkolwiek mogą pomóc, choćby taksówkarzy. "Zamiast nękać ich kasami fiskalnymi, trzeba było im zafundować dodatkowy kanał łączności z policją. Tak jest w Wielkiej Brytanii. To oni najlepiej znają teren i wiedzą, czy dzieje się coś podejrzanego" - twierdzi Petelicki.

Do roboty muszą się też - jego zdaniem - wziąć dzielnicowi i nawet najmniejsze jednostki policji. "To właśnie oni wiedzą, czy ktoś zamieszkał w okolicy, wynajął mieszkanie. Dzięki takim działaniom, kilka lat temu Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zapobiegła atakom terrorystycznym i wydaliła podejrzanych obcokrajowców" - zwraca uwagę antyterrorysta.

Potwierdza to Janusz Pałubicki, koordynator ds. służb specjalnych w rządzie Jerzego Buzka. "Polska nie kojarzy się jako atrakcyjny cel ataku. Ale to się może zmienić w każdej chwili" - mówi i ostrzega, że w każdej chwili może się pojawić grupa szaleńców, która będzie chciała mordować Polaków. Zdradza też, że pewne sygnały, że jesteśmy na celu, pojawiły się podczas majowej pielgrzymki papieża Benedykta XVI.

"W czasie wizyty coś się odgrzało. Pielgrzymka papieża zrobiła z Polski dobry cel medialny. A o to chodzi terrorystom" - mówi dziennikowi.pl Pałubicki.