"Gdy pilot rozpoczął procedurę podejścia do lądowania, został poinformowany przez kontrolera ruchu lotniczego, że wykonuje tę procedurę błędnie, i że powinien skorygować lot" - tłumaczy rzecznik Portów Lotniczych Artur Burak. Zapewnia, że w całym incydencie nie było winy kontrolera ruchu.

Eksperci nie wykluczają, że Turczynka już na starcie źle wytyczyła plan lotu. "Lotniska leżące niedaleko siebie to na przyrządach nawigacyjnych małe punkciki, oddalone o kilka milimetrów. Może pilot źle wybrał lotnisko" - zastanawiają się w rozmowie z dziennikiem.pl lotniczy eksperci. I dodają, że piloci tak często mylą Ławicę z Krzesinami, że ostrzegają o tym nawet pisma branżowe.

Zgodnie wykluczają jednak możliwość wylądowania przez pomyłkę np. na szerokiej ulicy. Każde lotnisko ma swoje częstotliwości przyrządów naprowadzających pilotów i to według nich latają samoloty. "Nie może więc być mowy, że samolot wyląduje w kartoflach" - powiedział dziennikowi.pl Edward Babiasz z Instytutu Lotnictwa.

Sprawa jest jednak poważna, bo - według przepisów - taka pomyłka traktowana jest jako wypadek lotniczy. A to oznacza, że będzie międzynarodowe śledztwo, które obejmie nawet producenta samolotu. I potrwa co najmniej cztery miesiące, a może nawet rok.

Tureckim liniom grozi cofnięcie prawa do lądowania w Polsce, a nawet wpisanie ich na światową "czarną listę przewoźników".