p

Maciej Nowicki: Stał się pan sławny jako autor "Imperium", międzynarodowego bestsellera napisanego wspólnie z Michaelem Hardtem i nazywanego "Manifestem komunistycznym XXI wieku". Chciałbym jednak zacząć od tego, co zdarzyło się wcześniej. Był pan jednym z przywódców skrajnej lewicy włoskiej. W roku 1979 został pan aresztowany i był sądzony pod zarzutem przygotowywania zbrojnej rewolty wymierzonej przeciwko państwu. Spędził pan wiele lat w więzieniu, przez długi czas ukrywał się pan we Francji. Co to właściwie dało? Powiedział pan niedawno: "Szukaliśmy sprawiedliwej dystrybucji bogactwa. Nie da się żyć w przyzwoity sposób, jeśli nie można studiować czy pracować. Paradoksem jest, że idee, które wtedy przedstawialiśmy, zostały zrealizowane przez rozwinięty kapitalizm". Czy to oznacza, że nie warto było zaczynać?

Antonio Negri*: To oznacza, że zwyciężyliśmy - bo zniszczyliśmy dawny system organizacji pracy, absurdalny i okrutny. Choć słowo "zwycięstwo" - gdy mówimy o sytuacji we Włoszech - należałoby umieścić w cudzysłowie: przecież z tego powodu setki osób spędziły dziesiątki lat w więzieniach. Wielu ludzi, którzy w Niemczech czy Francji mieli takie same doświadczenia jak ja, znalazło swoje miejsca w rządzie, było ministrami. Tymczasem ja - jeszcze kilka lat temu - siedziałem w więzieniu. Włochy to jedyny kraj europejski, który nie zdołał przetrawić rewolty roku 1968. Kiedy pod koniec lat 90. wróciłem do Rzymu, po 14 latach wygnania we Francji, wszystko zmieniło się wokół mnie, nie rozpoznawałem miejsc, które kiedyś tak dobrze znałem. Wszystko stało się o wiele brzydsze. Nie było już nadziei i pasji. Jedno tylko się nie zmieniło: publiczny obraz Tonia Negriego. Byłem nadal "cattivo maestro", złym mistrzem lat 70., rzekomym terrorystą. Jak gdyby całe moje życie miało na zawsze zostać zawłaszczone przez przeszłość. To dlatego tak zdecydowanie wypowiadam się przeciwko pamięci - amnezja wydaje mi się znacznie lepsza od poszukiwania korzeni. Nienawidzę korzeni i przeszłości. Tradycji i narodu - tych wszystkich pułapek dla idiotów...

Wszystko to nie zmienia faktu, że inicjatorami przemiany nie okazali się przedstawiciele skrajnej lewicy, lecz kapitalistyczni menedżerowie...

Nie. To nasz opór nie pozwolił rozwinąć się kapitalizmowi w tym kierunku, na który miał ochotę. To on wymusił przejście od pracy materialnej do niematerialnej, rezygnację z terrorystycznych form organizacji produkcji. Spełniło się wszystko to, co głosiliśmy prawie 40 lat wcześniej. Życie odnajduje swoje prawa. A te prawa sprowadzają się do jednego: pracuję moją głową. To mój kapitał stały, maszyny nie są już konieczne. Buduję świat, począwszy od mojej wolności. Zjawisko to obserwujemy wraz z nadejściem rewolucji informatycznej, przejściem od materialnego do niematerialnego systemu produkcji. Zaowocowało ono narodzinami całego szeregu nowych stylów życia. Ludzie całkowicie zmienili rytm swej egzystencji, zmieniła się natura stosunków społecznych, życie osobiste, a także stosunek do pracy jako takiej - odkryto, że praca może w większym stopniu wzbogacać. Dziś nie można pracować, nie będąc wolnym.

Jednocześnie często słyszymy twierdzenia, że żyjemy w świecie gorszym niż świat dawny. Świecie większych nierówności. Dawny proletariat, robotnicy niewykwalifikowani stracili na przemianach...

To kompletny idiotyzm, niezwykła wprost głupota. Są ludzie, którzy bronią istniejącego układu, związków zawodowych jako jedynego rzecznika wyzyskiwanych. Nie widzą, że na naszych oczach dokonują się zmiany na lepsze. Są zmęczeni koniecznością bycia inteligentnym. Nie rozumieją, że trzeba spróbować. Dla mnie poszukiwanie nowego projektu jest rzeczą absolutnie fundamentalną. Gardzę tymi, którzy mówią: "Klasa robotnicza w dawnym znaczeniu tego słowa zniknęła z powierzchni ziemi. Ale co z tego - trzeba kontynuować naszą walkę". Jeśli klasa robotnicza w dawnym znaczeniu tego słowa zniknęła - a tak jest - zmienia się natura całego systemu. Organizacja pracy uległa całkowitej przemianie. Nie można udawać, że się tego nie dostrzega. Następnie należy zastanowić się, co oznacza słowo "rewolucja" w tych nowych warunkach... Dziś problemem nie jest wcale przejęcie władzy, aby zarządzać kapitałem w całkowicie inny sposób. Istotne jest zbudowanie innej dynamiki, która jest już zawarta w kapitalistycznym modelu produkcji. Zadanie sprowadza się tutaj do odkrycia, zrozumienia tego, co się wydarza. Nie wymyślamy tu jakiejś nowej rzeczywistości, wszystko, co możemy zrobić, to wymyślać pojęcia dla opisu nieustannej przemiany rzeczywistości. To nie my zmieniamy świat, to świat sam się zmienia. My musimy go jedynie rozumieć.

Reklama

Trudno tu nie dostrzec pewnego regresu. Marksiści chcieli zmieniać świat, opierając się na realnej sile: klasie robotniczej...

Musi pan pamiętać o jednym: po pierwsze, kiedy Marks zaczął mówić o klasie robotniczej, liczyła ona może 100 tysięcy osób. To był absolutny margines społeczeństwa, jeśli chodzi o liczbę. Po drugie ona wtedy wcale nie była komunistyczna. Jak zresztą wiele razy w swojej historii. Jak w Niemczech za Hitlera czy we Włoszech za Mussoliniego. Nie należy utożsamiać ruchu robotniczego w ogóle z jego europocentryczną wizją, w której zyskiwał on zorganizowaną, narodową formę. Ruch robotniczy wykracza poza taką definicję. W Stanach Zjednoczonych nic takiego nigdy nie istniało - a to jeszcze nie powód, by twierdzić, że nie było tam ruchu robotniczego. W Ameryce Łacińskiej taka tradycja istnieje tylko częściowo. Nie mówiąc już o świecie arabskim. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że rewolucyjny potencjał "wielości" (multitude), którą tworzą klasa robotnicza, pacyfiści, alterglobaliści i feministki, jest dziś znacznie większy niż potencjał rewolucyjny klasy robotniczej w chwili, gdy pisał o niej Marks.

Na czym polega dziś największe ryzyko kapitalizmu? Jak możemy sobie wyobrazić jego koniec? Czy w ogóle jesteśmy do tego zdolni?

Jakie jest największe ryzyko kapitalizmu? To oczywiste: że schowa się w samym sobie i będzie próbował zakonserwować swoje trwanie. Nie zaakceptuje eutanazji. Keynes mówił kiedyś o konieczności eutanazji dla rentierów. Dziś trzeba mówić o konieczności eutanazji kapitalistycznych organizatorów giełdy, zarządców wierzytelności i systemu industrialnego. Trzeba sobie po prostu powiedzieć, że pewien sposób produkcji dobiegł końca.

To naprawdę takie proste? Wystarczy ogłosić śmierć kapitalizmu?

Tak. Kapitalizm jest skończony. Nie istnieje już przygoda jego podboju, wynalazczości, nowych rozwiązań. Wszystkie dobra są produkowane w warunkach autonomii społecznej. To dlatego trzeba zacząć mówić o eutanazji kapitalizmu. I ludzie to zrozumieją. Ponieważ są bardziej inteligentni niż kapitalizm i nie dadzą się nabrać na jego sztuczki. Kapitalizm nie ma żadnych szans. To tak jak z katolicyzmem - katolicy są inteligentniejsi niż papież, który zawsze sprzeciwiał się wszelkim reformom. Kapitalizm nie trzyma się kupy. To przecież świetnie widać w kraju takim jak Polska. Kiedy ktoś przyjeżdża do dawnych krajów socjalistycznych, widzi przede wszystkim jedno - kapitalizm złodziei. To jest coś nieprawdopodobnego. Aby zrozumieć, czym jest kapitalizm, należy pojechać właśnie do jednego z byłych krajów socjalistycznych. Tam jak na dłoni widać, że to nie jest jakaś rozwinięta forma organizacji społecznej. Kapitalizm to są bandy złodziei, mafiosi, "Chicago boys". Drobni imbecyle fantastycznie wynagradzani za to, że dopomagają dziełu czystej niesprawiedliwości. W latach 70. we Włoszech terroryzm Czerwonych Brygad był jedynie odpowiedzią na przemoc państwa. Dziś nadal wierzę, że przemoc państwa jest przemocą znacznie bardziej realną od terroryzmu. Podobnie kapitalizm nie jest pokojowy. Opowiada się nam, że kapitalizm jest naturalny - ponieważ rynek i wymiana stanowią naturalne formy życia społecznego, że nie sposób tego życia zorganizować inaczej. I to jest właśnie przemoc w czystej postaci.

Trudno w tym, co powiedział pan przed chwilą, nie dostrzec próby usprawiedliwienia terroryzmu...

Nigdy nie brałem udziału w żadnym zamachu. Uważam to za coś obrzydliwego. Byłem jedynie oskarżony o udział w napadach na bank. Mogę zrozumieć, że zabiera się pieniądze, kiedy jest to konieczne. Jak pisał Brecht, nie wiadomo, co jest większą zbrodnią - założyć bank czy go okraść. Nigdy nie zgadzałem się z Czerwonymi Brygadami. Na początku lat 90. byłem jednym z autorów odezwy mówiącej, że walka zbrojna została zakończona. I że wszyscy, którzy twierdzą inaczej, są naszymi nieprzyjaciółmi.

Wtedy Czerwone Brygady wydały na pana wyrok śmierci...

Tak. Wydano komunikat, w którym stwierdzono, że wszyscy zostaniemy zabici, i że należy zacząć właśnie ode mnie. Było to tym dziwniejsze, że władze twierdziły, iż to ja jestem przywódcą Czerwonych Brygad. Kiedy wróciłem do Włoch pod koniec lat 90., umieszczono mnie w celi wraz z tym, który miał mnie zabić. Zostaliśmy dobrymi kumplami, razem założyliśmy stowarzyszenie pomocy ludziom wychodzącym z więzień. Ale to tylko anegdota - Czerwone Brygady wybrały drogę, którą ja odrzucałem. Ja szansę widziałem w wielkich masowych ruchach ludowych. Oni chcieli być tymi, którzy dozorują - komisarzami, żandarmami. Nie chciałbym być żandarmem. Żandarmi zawsze byli przeciwnikami ludu - a lud nigdy ich nie lubił.

Wszystko, co pan powiedział wcześniej, nie zmienia jednego: pana zdaniem główna odpowiedzialność za falę przemocy, która przetoczyła się przez Włochy, spada na państwo, nie na Czerwone Brygady.

Tak właśnie uważam. Jedyny terroryzm, jaki naprawdę istniał we Włoszech, to terroryzm państwowy. Czerwone Brygady to ekstremiści, którzy zmienili się w terrorystów, bo popchnięto ich w tym kierunku. Chodziło o to, aby odpowiedzieć w języku, który narzuciła państwowa policja. Pierwsze zamachy pod koniec lat 60. - choć rozsiewano plotki, że są dziełem anarchistów - to były prowokacje służb specjalnych, zamieszane było w to CIA. Zabito setki ludzi. W Mediolanie co tydzień były starcia z policją - i za każdym razem był przynajmniej jeden zabity. Włochy są krajem bardzo dziwnym, w którym nigdy nie było państwa. Był Watykan i małe ksiąstewka. I tak jest do dzisiaj - z grubsza biorąc, pozostaliśmy w epoce renesansu. Jest mnóstwo inteligentnych ludzi podtrzymujących ideę piękna. Pozostajemy krajem nadzwyczajnym z punktu widzenia sztuki, krajem od którego nie sposób oderwać oczu. Jednocześnie jest to kraj bez centrum, bez ideologii, bez państwa. Dlatego Włochy są tak łatwo zawłaszczane przez bandy - policyjne, kapitalistyczne, bandy Berlusconiego. Żyjemy w nieustannym upadku - naga siła zawsze zwycięża. Od czasu do czasu zdarzają się okresy spokoju. Ale one są w gruncie rzeczy pozorne. Ich przyczyna jest zawsze taka sama - ugoda między jedną bandą a drugą. Hegel napisał, że Niemcy to kraj, w którym nie ma jednej, głównej świątyni metafizycznej. To samo można powiedzieć o Włoszech - Włochy nie mają jednego centrum. Dlatego jestem tak bardzo za Europą.

Wróćmy po raz ostatni do terroryzmu. Nawet gdyby uznać Czerwone Brygady za efekt uboczny terroryzmu państwowego, to jak usprawiedliwić jego wpływ na to, co obserwujemy dzisiaj. Nie ulega wątpliwości, że bin Laden jest naśladowcą praktyk skrajnej europejskiej lewicy...

Nie widzę tu żadnej kontynuacji, żadnego podobieństwa. Terroryzm wywodzący się z klasy robotniczej nigdy nie był nihilistyczny. Jak już mówiłem, jego źródłem była pewna forma ekstremizmu politycznego, który zmieniał walkę polityczną w walkę zbrojną. Terroryzm tamtych lat był kontynuacją polityki innymi środkami. Ludzie, którzy mówią o latach 70. jako o okresie terroryzmu, niczego nie rozumieją - to było dziesięciolecie, którego istotę stanowiła chęć zablokowania wszelkiego dyskursu krytycznego przez władzę. Dzisiejszy terroryzm ma zupełnie inną naturę - to nihilizm tożsamościowy, siejąca spustoszenie apologia formy zamkniętej.

Lewica przegrała wojnę o globalizację i wypowiada się o niej z reguły bardzo krytycznie. Pan się z tym zupełnie nie zgadza.

Kontestowanie globalizacji to wielki błąd lewicy. Proszę spojrzeć, kto jest przeciwko globalizacji? Głównie reakcjoniści. Na przykład pana rodacy Kaczyńscy. To są reakcjoniści z prawdziwego zdarzenia. Zresztą za każdym razem, kiedy myślę o reakcjonistach, przychodzi mi do głowy Polak - bo wy jesteście reakcjonistami w wielkim stylu. Takimi, którzy chcą naprawdę wielkiego zerwania. Uosabiacie wszystko, co w reakcjonizmie najistotniejsze - katolicyzm, arystokratyzm, populizm. Kapitał boi się globalizacji. Boi się, że ukonstytuuje się "multitude", światowa klasa robotnicza. Że nie będzie w stanie zablokować dzisiejszej ruchliwości. Bo przecież kapitalizmowi chodzi przede wszystkim o jedno - żeby doprowadzić do przywrócenia miary, do posiadania jak największej kontroli nad sytuacją.

Krótko mówiąc, globalizacja sprawia, że kontrola staje się w coraz większym stopniu niemożliwa...

Tak. Widzimy to bardzo wyraźnie wraz z rozwojem Chin. To niezwykle ciekawy przypadek społeczeństwa hybrydycznego. Jeśli ktoś uważa, że chodzi tam o próbę zbudowania społeczeństwa kapitalistycznego, jest po prostu głupcem. Ludzie, którzy wyobrażają sobie, że Chiny staną się pewnego dnia wyłącznie kapitalistyczne, nie biorą pod uwagę ogromu ujawniających się tam sprzeczności. Nawet rząd Chin przewiduje, począwszy od roku 2008, całkowitą zmianę warunków rozwoju. Informacje, które krążą na temat Chin w Europie, należy uznać za co najmniej fałszywe. Na przykład to, co się mówi na temat rewolty na placu Tiananmen - że to była rewolucja proamerykańska. Nic z tych rzeczy. To była w gruncie rzeczy próba stworzenia alternatywnej nowoczesności wykorzystująca chińską tradycję (która wcześniej została zawłaszczona przez Mao Tse-tunga). Była to kontynuacja rewolucji kulturalnej innymi środkami, próba odpowiedzi na pytanie, które dzisiaj zadajemy sobie wszyscy: czy można dziś nie być Amerykaninem? Czy jest jeszcze możliwa sytuacja, w której ktoś jest bogaty i nie jest takim idiotą jak Amerykanin? To główne pytanie, które stawiają sobie ludzie. A do tego dochodzą pytania dodatkowe: czy można mieć inną koncepcję życia i śmierci? Czy można mieć inną koncepcję radości i przyjemności? Albo inną koncepcję okrucieństwa? Poprzez społeczeństwo spektaklu Amerykanie kontrolują bowiem wszystkie nasze wyobrażenia i zaszczepiają nam koncepcję okrucieństwa, która jest kompletnie nie do przyjęcia.

Tymczasem lewica opowiada się nie tylko przeciw globalizacji. Spora jej część opowiedziała się także przeciwko Europie, która w opinii ludzi takich jak pan mogłaby stanowić przeciwwagę dla Ameryki.

Lewica francuska nie wie już, co ze sobą zrobić, dlatego wymyśliła tę absurdalną historię z "nie" dla konstytucji europejskiej. Oni chcą odgrzewać jakieś dawne komunistyczne sny, rzeczy, które już od dawna są skończone. Konstytucja była środkiem, by zwalczać imperium - to nowe światowe społeczeństwo kapitalistyczne. Amerykanie już dawno zrozumieli, jaka jest rola Europy i dlatego od lat 50. ze wszystkich sił walczą z jej zjednoczeniem, robią wszystko, aby je zablokować. Wiedzą, że zjednoczona Europa oznaczałaby ograniczenie ich władzy. Z tych samych powodów zwalczają Chiny czy wszelkie próby zjednoczenia Ameryki Łacińskiej.

W czasie referendum przybrał pan dość pragmatyczną postawę. W przeciwieństwie do alterglobalistów, których jest pan idolem, twierdził pan i nadal twierdzi, że akcenty liberalne zawarte w konstytucji nie mają większego znaczenia...

Nie stałem się nagle starym liberalnym idiotą. Jestem rewolucjonistą-realistą. Wiadomo, że konstytucja była podlana liberalnym sosem - i co z tego? Konstytucja nie była wspaniała. Była za to jedyną szansą zniszczenia narodowych klas politycznych. Dla mnie to była wielka okazja stworzenia europejskiej przestrzeni publicznej. Tymczasem "nie" sprawiło, że poszczególne kraje nadal kurczowo trzymają się swej historii, swych przyzwyczajeń, które są bez wyjątku podłe i nędzne. Powrót do elektoratu narodowego oznacza wielki błąd. Reterytorializacja działań politycznych przyniesie same straty.

Tak czy inaczej idea Europy federalnej wydaje się na zawsze, a przynajmniej na bardzo długi czas pogrzebana. Nikt już nie myśli o niej poważnie. Tym, co widzimy, jest raczej narastanie pesymizmu - euroentuzjaści stają się eurosceptykami, eurosceptycy zmienili swój sceptycyzm we wrogość.

Rzeczywiście nie wiem, co można z tym zrobić. Mam nadzieję, że polityka europejska posłuży jako hasło dla prawdziwej lewicy. Kocham Europę i uważam, że wszelkie alianse są tutaj uzasadnione i możliwe. Poza przyczynami ideowymi są także przyczyny praktyczne. Europa i euro mogą stać się światowymi gigantami. To zmieniłoby całkowicie światową sytuację, mogłoby się stać motorem gigantycznego postępu. Nie można być alterglobalistą i tego nie rozumieć. Dziś imperium to trzy regiony: USA, Indie i Chiny. Chiny już są kontynentem. Aby się z nimi zmierzyć, Europa także musi się nim stać. Wy, Polacy, musicie zaprzestać swoich antyeuropejskich gierek. I tak nigdy nie zostaniecie wyspą, jak antyeuropejska Anglia. Taka postawa w niczym wam nie służy. Jak już kiedyś mówiłem: czas skończyć z tym gównem - państwem narodowym.

p

*Antonio Negri, ur. 1933, włoski filozof i politolog; w latach 60. i 70. profesor uniwersytetu w Padwie; od lat 50. zaangażowany w działalność radykalnych ugrupowań marksistowskich. W 1979 roku oskarżony o współpracę z Czerwonymi Brygadami i skazany na 30 lat więzienia. Gdy odbywał karę, wybrano go na deputowanego do parlamentu; w 1983 uciekł do Francji, gdzie przebywał do 1997 roku jako m.in. wykładowca Université Paris-VII. Ponownie aresztowany, ostatecznie wyszedł z więzienia w 2003 roku. Opublikował kilkanaście książek, m.in. "The Savage Anomaly. The Power of Spinoza's Metaphysics and Politics" (1999) oraz "Time for Revolution" (2003). W "Europie" nr 47 z 23 listopada ub.r. opublikowaliśmy fragment jego najgłośniejszej książki - napisanego wspólnie z Michaelem Hardtem "Imperium".